„Kiedy w końcu odejdziesz?” — szepnęła synowa przy moim szpitalnym łóżku, nie zdając sobie sprawy, iż wszystko słyszę i dyktafon nagrywa każde słowo.

polregion.pl 2 godzin temu

Kiedy już mnie nie będzie? szepcze zięć przy moim szpitalnym łóżku, nie wiedząc, iż słyszę wszystko i dyktafon nagrywa każdy oddech.

Jego oddech jest ciepły, pachnie tanim espresso. Myśli, iż jestem nieprzytomna samym ciałem wypełnionym lekami.

Nie śpię. Leżę pod cienką, szpitalną kołdrą, a każde moje nerwy napięte są jak struny.

Pod dłonią, schowaną przed wzrokiem gości, leży mały, zimny prostokąt dyktafonu. Przycisk nagrywania nacisnęłam godzinę temu, kiedy wpadła do sali razem z moim synem.

Igorze, ona jest jak warzywo, głos Bogny rośnie, wyraźnie podchodzi do okna. Lekarz mówi, iż nie ma dźwięku. Na co czekamy?

Słyszę, jak mój syn ciężko wzdycha. Mój jedyny syn.

Bogno, to to nie tak. To moja matka.

A ja twoja żona! odpowiada ostro. Chcę mieszkać w normalnym mieszkaniu, nie w tej szopie. Twoja matka już przeżyła siedemdziesiąt lat. Dość.

Nie ruszam się. Oddycham równomiernie, udając głęboki sen. Łez nie ma wszystko w środku spłonęło do popiołu.

Pozostaje tylko lodowata, krystaliczna jasność.

Agent nieruchomości mówi, iż ceny są teraz dobre, nie przestaje Bogna, przechodząc na biznesowy ton. Dwupokojowe w centrum, po remoncie

Możemy wycisnąć sporą sumę. Kupimy dom na przedmiejszych terenach, jak zawsze marzyliśmy. Nowy samochód. Igorze, wstawaj! To nasza szansa!

Milczy. Jego cisza jest straszniejsza od jej słów. To zgoda, zdrada okryta słabością.

Zimą odmiana rubinowego czosnku! Europejski gatunek. Promocja.

A jej rzeczy kontynuuje Bogna. Wyrzucimy połowę. To śmieci, których nikt nie potrzebuje. Zestawy, te głupie, książki Zostawimy tylko antyki, jeżeli znajdą się. Zadzwonię po rzeczoznawcę.

Uśmiecham się w myślach. Rzeczoznawca. Ona nie wie, iż za tydzień przed leżeniem już wszystko zabezpieczyłam.

Wszystkie najcenniejsze przedmioty, wszystkie dokumenty, są już w bezpiecznym miejscu.

Dobrze, wciąga w końcu Igor. Rób, jak uważasz. Trudno mi o tym mówić.

Nie mów, kochany, mruczy ona. Zrobię wszystko sama. Nie będziesz musiał brudzić rąk.

Podchodzi do łóżka.

Czuję jej spojrzenie oceniające, lodowate. Patrzy nie na żywą osobę, a na przeszkodę, która zaraz zniknie.

Ledwo zaciskam palcami gładki korpus dyktafonu. To dopiero początek. Nie wiedzą, co ich czeka.

Wykreślają mnie z życia. Daremnie. Stara straż nie poddaje się. To ostatni atak.

Mija tydzień. Tydzień kropli, mdłego puree i mojego cichego teatru. Bogna i Igor codziennie wchodzą.

Mój syn siada na krześle przy drzwiach i wpatruje się w telefon, jakby chciał uciec od rzeczywistości. Nie może znieść mojego nieruchomego ciała. Albo własnej zdrady.

Bogna czuje się w sali jak w domu. Głośno rozmawia z przyjaciółkami, omawiając przyszły dom.

Trzy sypialnie, duży salon i działka, wyobrażasz? Zrobię projekt ogrodu. Co? Teściowa? Oj, ona w szpitalu, sprawy kiepskie. Nie przeżyje.

Każde jej słowo jest nagrywane. Moja kolekcja rośnie.

Dziś przekracza granicę. Przynosi laptop i, osiadając przy moim łóżku, pokazuje Igorowi zdjęcia willi.

Patrz, jaka! A ta? Prawdziwy kominek! Igorze, słuchasz mnie w ogóle?

Słucham, odpowiada on półgłosem, nie odrywając wzroku od podłogi. To dziwne przy niej

Gdzie jeszcze? puka Bogna. Nie ma czasu do stracenia. Musimy działać. Zadzwoniłam już naszemu agentowi, jutro przyprowadzi pierwszych nabywców. Musimy pokazać mieszkanie w najlepszym świetle.

Odwraca się do mnie. W jej spojrzeniu nie ma nic ludzkiego tylko zimny kalkul.

A propos rzeczy. Wczoraj wjechałam, zaczęłam przeglądać szafy. Tyle gratów ohydny widok. Twoje suknie są staromodne Wszystko pakuję w worki, oddam na cele charytatywne.

Moje suknie. Te, w których broniłam doktorat. Te, w których ojciec Igora zaproponował mi małżeństwo. Każda rzecz to odłamek wspomnień. Ona nie wyrzuca tylko tkaniny, wymazuje moje życie.

Igor drży.

Po co dotykałaś? Może ona chciała

Co chciała? przerywa Bogna. Nie chce już nic. Igorze, przestań być dzieckiem. Budujemy przyszłość.

Wstaje, podchodzi do mojej komody i bez ceremonii otwiera szufladę. Palce grzebią w środku, mokre chusteczki i opakowania tabletek.

Dokumenty nie trzyma tutaj? Paszport albo coś? Do umowy potrzebne.

W tym momencie wchodzi pielęgniarka.

Pani Anno Pawłowo, czas na zastrzyki.

Twarz Bogny natychmiast zmienia się. Na jej twarzy pojawia się troskliwy wyraz.

Oczywiście, oczywiście. Igorze, chodźmy, nie przeszkadzajmy. Mamusiu, jutro wrócimy, mruczy, głaszcząc moją rękę.

Jej dotyk jest odrażający, jakby po skórze wpełzła gąsienica.

Kiedy wychodzą, nie otwieram oczu, dopóki nie ucichną kroki pielęgniarki w korytarzu. Potem powoli, z wielkim wysiłkiem, odwracam głowę. Mięśnie bolą, ale udaje mi się.

Zaciągam dyktafon, naciskam stop i zapisuję plik pod numerem siedem, . Następnie wyciągam pod poduszką drugi telefon, przyciskowy, który podsunął mi dawny przyjaciel i adwokat.

Wybieram numer, który znam na pamięć.

Słucham, odpowiada spokojny, rzeczowy głos po drugiej stronie.

Panie Szymonie Borowiec, to ja, mój głos drży, nieprzyzwyczajony. Uruchomcie plan. Czas nadszedł.

Następnego dnia, dokładnie o trzeciej, dzwoni pod drzwiami. Bogna otwiera je najczulszym uśmiechem.

Na progu stoi eleganckie małżeństwo z pośredniczką nieruchomości.

Proszę wejść! zachrapia. Przepraszamy, tu mały bałagan, wiesz przygotowujemy się do przeprowadzki.

Prowadzi gości korytarzem do salonu, opowiadając o cudownych widokach z okien i przyjaznych sąsię sąsiadach.

Igor przykleja się do ściany, starając się być jak najmniej widoczny. Jego twarz szara jak popiół.

Mieszkanie należy do mojej teściowej, mówi Bogna z nutą smutku. Niestety jej stan jest ciężki, lekarze nie dają nadziei.

Decydujemy, iż w specjalistycznym ośrodku będzie jej lepiej pod stałą opieką. Te ściany mają za dużo wspomnień.

Robi dramatyczną przerwę, chcąc, by goście poczuli głębię sytuacji.

W tym momencie drzwi ponownie się otwierają, bez dzwonka.

Do mieszkania wjeżdża powoli wózek inwalidzki. W nim siedzę ja.

Nie w szpitalnym szlafroku, ale w eleganckim, ciemnoniebieskim jedwabnym płaszczu. Włosy starannie upięte, usta lekko podkreślone. Moje spojrzenie jest zimne i spokojne.

Za mną stoi Szymon Borowiec mój adwokat. Wysoki, siwy, w eleganckim garniturze. Cicho zamyka za sobą drzwi.

Bogna zastyga. Jej uśmiech znika jak wymazany gumką.

Igor marszczy brwi, przeszukuje pokój, szukając wyjścia. Goście i pośredniczka patrzą zdezorientowane między mną a Bogną.

Dzień dobry, mój głos, choć cichy, przecina ciszę precyzyjnie. Chyba pomyliliście adres. To mieszkanie nie jest na sprzedaż.

Zwracam się do zdezorientowanej pary.

Przepraszam za zamieszanie. Moja zięć chyba się przestraszyła moim stanem i przesadziła.

Bogna jakby się budzi.

Mamo? Jak tu jesteś? Przecież nie powinnaś

Mogę zrobić wszystko, co uważam za słuszne, kochana, patrzę na nią, a w powietrzu robi się chłodniej. Zwłaszcza gdy w moim domu panują nieproszone goście.

Wyciągam telefon i naciskam odtwórz. Z głośnika słychać znajomy szmer i cichy głos:

Kiedy już mnie nie będzie?

Twarz Bogny blaknie jak prześcieradło. Otwiera usta, ale nie może wydać dźwięku. Igor zasypia na ziemi, zakrywając twarz dłońmi.

Mam dużą kolekcję nagrań, Bogno, mówię spokojnie. O twoich marzeniach, sprzedanych rzeczach, rzeczoznawcy. Myślę, iż niektóre organy będą tym zainteresowane.

Zwłaszcza w sprawie oszustwa.

Szymon Borowiec podchodzi naprzód z teczką dokumentów.

Pani Anno Pawłowo dziś rano podpisała na moje imię pełnomocnictwo, mówi sucho. I zgłoszenie na policję. Dodatkowo przygotowałem wezwanie o eksmisję.

Na podstawie szkody moralnej i zagrożenia życia. Macie 24 godziny, by spakować rzeczy i opuścić mieszkanie.

Kładzie papiery na stolik. Leżą cicho, ale nieodwracalnie szeleszcząc.

To koniec. Granica. Kropka, po której nic już nie wróci. W tej chwili po raz pierwszy od tygodni nie czuję bólu ani urazy.

Czuję siłę. Lodowatą, pewną, niewzruszoną moc kogoś, kto nie ma już nic do stracenia i kto przychodzi odebrać to, co jego.

Pośredniczka i nabywcy znikają, wymieniając przeprosiny. W salonie zostajemy tylko czwórka. Cisza gęsta jak kurz w starej izbie.

Pierwsza odzyskuje głos Bogna. Szok zmienia się w furie.

Nie macie prawa! krzyczy, stukając mnie palcem. To mieszkanie Igora! On jest tu zameldowany! On jest spadkobiercą!

Były spadkobierca, poprawia Szymon, przeglądając dokumenty.

Zgodnie z nowym testamentem, sporządzonym i poświadczonym wczoraj, całe majątki Anny Pawłowej przechodzą na fundusz wsparcia młodych naukowców. Twój mąż, niestety, nie wchodzi w skład beneficjentów.

To mój ostatni strzał. Widzę, jak w jej oczach gaśnie ostatnia iskra nadziei. Patrzy na Igora z taką nienawiścią, jakby on był winny wszystkiemu.

Igor, mój syn, w końcu odsuwa się od ściany. Podchodzi do mnie. Jego twarz mokra od łez, żałosna.

Mamusiu przepraszam. Nie chciałem. To ona ona mnie zmusiła.

Patrzę na niego. Na tego czterdziestoletniego człowieka, który ukrywał się za kobietą ze własnego wyboru.

Miłości, a zwłaszcza bezgranicznej macierzyńskiej, już nie ma w szpitalnym pokoju przy szepcie jego żony. Zostało tylko gorzkie rozczarowanie.

Nikt nie zmuszał cię do milczenia, Igorze, odzywam się. Nie krzyczę. Mój głos jest równy, prawie obojętny. Podjąłeś własny wybór. Żyj z nim.

Gdzie teraz pójdziemy? wtrąca się Bogna. Jej głos drży ze strachu i gniewu. Na ulicę?

Mieliście wynajęte mieszkanie, zanim postanowiliście, iż mój pokój niedługo będzie pusty, przypominam. Możecie wrócić tam, albo gdziekolwiek indziej. To już nie mój problem.

Bogna rzuca się w stronę rzeczy, nerwowo wrzucając je do torby, wykrzykując przekleństwa. Igor stoi pośrodku pokoju, zagubiony.

Znowu patrzy na mnie.

Mamo, proszę. Rozumiem wszystko. Zmieniam się.

Zmiana nigdy nie jest za późna, zgadzam się. Ale nie tu. I nie ze mną. Drzwi mojego mieszkania są dla was zamknięte. Na zawsze.

Zniża głowę. Rozumie, iż to koniec. Nie przedstawienie. Nie kara. To ostateczna decyzja.

Po godzinie wychodzą. Słyszę, jak zamykają drzwi. Szymon podchodzi do mnie.

Pani Anno Pawłowo, czy naprawdę chce pani, by fundusz przejął wszystkie rzeczy? Moglibyśmy wszystko zwrócić.

Kiwa głową, odmawiając.

Nie. Niech tak będzie. Chcę, aby moje życie, to co po mnie zostanie, przyczyniło się do dobra, a nie do wrogości.

On przytakuje i odchodzi. Zostaję sama w swoim mieszkaniu. Powoli przesuwam dłonią po podłokietniku krzesła, po grzbietach. Nic się nie zmieniło.

Zmieniłam się ja. Nie jestem już tylko matPatrzę w okno, gdzie jeszcze słychać krople deszczu, i wiem, iż od tej chwili moje serce bije własnym rytmem, nie zależnym od żadnych cudzych planów.

Idź do oryginalnego materiału