Teściowa zajrzała do garnka i aż jęknęła z przerażenia
Maria Kaczmarek obudziła się o świcie i, jak co dzień, skierowała się do kuchni w swoim domu na obrzeżach Poznania. Ku jej zdumieniu, przy kuchence już krzątała się synowa.
— Dzień dobry — uśmiechnęła się Kinga, mieszając coš w garnku.
— Dzierń dobry — burknęła Maria Kaczmarek, marszcząc nos. — Co tam gotujesz?
— Barszcz — odparła synowa, nie odrywając się od roboty. — Krzysztof uwielbia go.
— Barszcz? — teściowa przywąchała podejrzliwie. — Czy barszcz powinien tak śmierdzieć?
— A jak ma pachnieć? — Kinga wzruszyła ramionami, przykryła garnek pokrywką i wyszła z kuchni.
Maria Kaczmarek, nie tracąc czasu, podbiegła do kuchenki, zerwała pokrywkę i zajrzała do środka. To, co ujrzała, sprawiło, iż aż krzyknęła z obrzydzenia.
— Co to za paskudztwo? — mruknęła, cofając się jak przed zatrutym eliksirem.
Kinga wróciła z talerzami i, widząc reakcję teściowej, spokojnie wyjaśniła:
— Barszcz, pani Mario. Warzywa z naszego ogródka — Świeże, prosto z grządki. Kiedy gotujesz z własnych plonów, to jak święto.
— Święto? — prychnęła teściowa, krzyżując ręce. — Ten wasz ogródek to czysta harówka! Tracić czas na plewienie, kiedy wszystko można kupić w sklepie? Nie pojmuję was.
— A mnie to sprawia przyjemność — cicho odparła Kinga, nalewając barszcz do talerzy. Zapach buraków, kapusty i ziół wypełnił kuchnię. — Ziemia daje tyle siły, gdy się z nią pracuje.
— Siły? — Teściowa przewróciła oczami. — To zabawa dla tych, co nie mają prawdziwych zajęć. Porządni ludzie… — Urwała, widząc, iż Kinga tylko się uśmiecha, jakby nie słyszała jej przytyków. — I po co tyle nawarzyłaś?
— Dla nas — odpowiedziała synowa. — Na dwa dni. Krzysztof zawsze prosi o dokładkę.
Maria Kaczmarek dramatycznie odskoczyła, jakby od zapachu barszczu zrobiło się jej niedobrze.
— Ja tego nie tknę! — oświadczyła z patosem. — Sam zapach mnie odrzuca! Co ty tam namieszałaś?
Kinga westchnęła, starając się nie patrzeć na teściową. Kątem oka zauważyła, jak jej mąż Krzysztof, który właśnie wszedł do kuchni, napięty, obserwuje scenę, ale jeszcze milczy.
Maria Kaczmarek nie mogła pojąć, co się stało z jej synem. Jeszcze dwa lata temu Krzysztof był miejskim chłopakiem, obiecującym specjalistą IT. Chodzili razem na wystawy, omawiali nowe restauracje, marzyli o jego karierze. A nagle — ta wiejska egzystencja na odludziu, ogródek, ta prosta Kinga! Same jej imię wywoływało u teściowej dreszcz irytacji.
Krzysztof zawsze był świetną partią — wysoki, bystry, uroczy. Ile porządnych dziewczyn z dobrych rodzin wzdychało do niego! Dlaczego wybrał tę wiejską dziewuchę i ten domek na końcu świata? Maria Kaczmarek miała nadzieję, iż syn “wybije” sobie to z głowy i wróci do miasta, do normalnego życia. Ale czas mijał, a Krzysztof coraz bardziej wsiąkał w tę “sielską idyllę”.
Postanowiła działać. Zaproszenie na obiad od Kingi stało się idealną okazją. Teściowa obmyśliła plan: przypomnieć synowi, kim jest, i wyrwać go z tej głuszy, póki nie jest za późno.
Krzysztof wszedł do kuchni, objął żonę i zwrócił się do matki:
— Mamo, spróbuj barszczu. Kinga gotuje go wyśmienicie!
— Krzysztofie, przecież wiesz, iż z ojcem nigdy nie jadaliśmy tych wiejskich zup — odparła Maria Kaczmarek. — Pamiętam, jak w dzieciństwie sam krzywiłeś się na barszczyk, mówiłeś, iż to jadło dla staruch.
Kinga mimo woli się uśmiechnęła, wyobrażając sobie małego Krzysztofa krzywiącego się nad talerzem. Ale teraz jej mąż był dojrzałym mężczyzną, a jego gust ewidentnie się zmienił.
— Mamo, czasy się zmieniają — zaśmiał się. — Barszcz Kingi to mistrzostwo. Spróbuj, nie pożałujesz.
— Mistrzostwo? — Teściowa aż się zakrztusiła. — Krzysztofie, ty nazywasz gar kapusty mistrzostwem? Prawdziwe arcydzieła to teatry, galerie, a nie to… warzywniTeściowa milczała przez chwilę, ale w jej oczach wciąż tliła się iskra niezłomnej pewności, iż pewnego dnia syn wreszcie zrozumie swój błąd.