— Gdzie oni są? — Kasia nerwowo zajrzała do kuchni, potem do salonu. Pusto. W domu panowała cisza, tak niecodzienna i niepokojąca.
Od rana wszystko było nie do zniesienia. Matka — surowa, uparta, z ciężkim spojrzeniem i nieskończoną listą pretensji. Mąż — zamknięty w sobie, rozdrażniony, głuchy na wszelkie prośby. Mieszkanie z matką zgodzili się zaakceptować „tylko na tydzień”. Minął tydzień. Potem drugi. Teraz trzeci.
— Mamo! Rafał! — zawołała głośno. Żadnej odpowiedzi. Serce ścisnęło ją nieprzyjemnie.
Narzuciła kurtkę i pośpieszyła do garażu. Tam zwykle chował się jej mąż — odnawiał stare meble, uciekając od codzienności. Drzwi były uchylone, a stamtąd dobiegały głosy.
— jeżeli odpowiednio przygotujesz powierzchnię, lakier położy się równo — mówiła matka. Jej głos brzmiał miękko, niemal czule.
— Ja zwykle rozcieńczam pierwszą warstwę — odpowiedział Rafał. — Wtedy drewno lepiej chłonie.
Kasia zastygła w progu, jakby bała się zburzyć tę kruche porozumienie. Przed nią stało coś niewyobrażalnego: jej wiecznie kłócąca się matka i mąż siedzieli przy stole i wspólnie odnawiali starą ramę od lustra. Matka miała na kolanach fartuch poplamiony lakierem, Rafał trzymał w rękach pędzel i papier ścierny.
— No proszę — szepnęła Kasia i cicho usiadła w kącie, obserwując.
Kilka tygodni temu nalegała, by matka się wprowadziła. W sanatorium, gdzie mieszkała po śmierci ojca, zaczęli remont. Obiecali tymczasowe lokum, ale matka stanowczo oświadczyła: „Wolę do córki. Pomogę i nie będę ciężarem.”
Rafał nie był zachwycony. Nigdy nie ukrywał, iż relacje z teściową mu nie pasują. Zbyt różni. Ona — twarda, wymagająca, z nieugiętymi zasadami. On — spokojny, ale pamiętliwy.
Od pierwszego dnia zaczęły się drobne utarczki: o nóż nie w tym miejscu, o koszule źle wyprasowane, o za głośno zatrzaśnięte drzwi. Wieczorami Kasia słuchala ich cichych pretensji. Dwoje silnych, upartych, przyzwyczajonych do rządzenia — pod jednym dachem.
Bała się, iż małżeństwo tego nie wytrzyma.
A teraz — ci dwoje siedzieli przy jednym stole. Okazało się, iż matka całą młodość pracowała w fabryce mebli. A Rafał był samoukiem, który zawsze marzył, by spotkać kogoś z fachową wiedzą.
— Ma pani pewną rękę — powiedział. — Nie każdy rzemieślnik tak potrafi.
— A ty masz talent — odparła matka. — Masz wyczucie.
Potem razem parzyli herbatę, wyjęli z szafki słoik domowego powidła. Kasia w końcu nie wytrzymała:
— Czy ktoś podmienił moją matkę?
Matka prychnęła:
— Po prostu wcześniej nie było o czym rozmawiać. A teraz znaleźliśmy wspólną pasję. Myślałam, iż z ciebie nic nie będzie, a tu proszę — świetnie się meblami zajmujesz!
Rafał się zaśmiał:
— A ja myślałem, iż mnie pani nienawidzi.
— Nienawidzę głupoty. A ty, jak się okazało, wcale głupi nie jesteś.
Kasia patrzyła na nich w milczeniu. W końcu się uśmiechnęła.
Gdy nocą wrócili do domu, usłyszała, jak Rafał szepnął:
— Dzięki, iż mamy twoją mamę. Nie sądziłem, iż się dogadamy.
A rano matka oznajmiła:
— Zdecydowałam. Nie wracam do sanatorium. Zostaję tutaj. Pomogę wam otworzyć warsztat.
Kasia nie protestowała. Kiedy dwie osoby, które ledwo mogły na siebie patrzeć, zaczynają rozumieć, doceniać i wspierać — to nie klęska. To cud.
I może w tym domu znów zapanuje spokój. choćby ciepło.
Czasem wystarczy jeden wspólny cel, by zburzyć mury, które wydawały się nie do pokonania.