Szczerze mówiąc, już sama nie wiem, kogo prosić o szczerą radę, bo coraz częściej mam wrażenie, iż popełniliśmy ogromny błąd, zgadzając się zamieszkać u rodziców męża po ślubie.
Wczoraj po raz kolejny o mało nie wylądowaliśmy na ulicy — choć brzmi to absurdalnie. A mnie to już zupełnie przygnębiło, bo nie mam siły na to patrzeć. Jesteśmy małżeństwem dopiero od roku, a mieszkamy z rodzicami męża. I w tym roku już cztery razy kazano nam się wyprowadzić. Żeby było jasne — to nie my sami się do nich wprosiliśmy. Po ślubie teściowa sama zaprosiła nas do siebie. Dom duży, dwupiętrowy, miejsca dla wszystkich wystarczy.
My dopiero co skończyliśmy studia, bez grosza przy duszy, więc o własnym mieszkaniu mogliśmy tylko pomarzyć. Zamieszkaliśmy więc z rodzicami męża. Z teściową relacje układały się zaskakująco dobrze, czego się nie spodziewałam. Ale mój mąż z ojcem nieustannie się kłócą. Najczęściej to teść zaczyna — potrafi czepiać się o drobiazgi, choć widzę, iż nie ma racji. Mąż zaś jest uparty, nie potrafi przemilczeć, musi mieć ostatnie słowo. Efekt? Kolejna awantura. Potem teść nazywa go niewdzięcznikiem i leniem i mówi, żeby wynosił się z jego domu. I wcale nie żartuje.
Pakujemy więc rzeczy, dzwonimy do pośredników, szukając mieszkania. A potem teściowa godzi wszystkich, proszą, żebyśmy zostali. Czasem teść przeprasza — ale tylko mnie, i to rzadko. Zwykle po prostu chowa się w pokoju, a teściowa prosi nas, byśmy nie odchodzili.
Za pierwszym razem bardzo się przejęłam i ucieszyłam, gdy mąż pogodził się z ojcem. Myślałam, iż to incydent. Myliłam się. W ciągu roku historia powtórzyła się cztery razy. Ostatnia kłótnia była o to, iż mąż wziął samochód ojca — za zgodą teścia — ale po powrocie nie umył maski, na której przykleiły się owady. Zamiast zwykłego przypomnienia, teść zaczął go pouczać, wyzywać od nieodpowiedzialnych, maminsynków, którzy nie potrafią utrzymać rodziny. A kiedy mąż odpowiedział, żeby ojciec nie mówił mu takich rzeczy, usłyszał, iż ma się wynosić.
Tym razem już nie dałam się wciągnąć w ten teatr — spakowałam się i pojechałam do koleżanki. Jak się spodziewałam, następnego dnia mąż przyjechał po mnie z informacją, iż w domu znowu zgoda, wszyscy w dobrym humorze, jakby nic się nie stało.
Mam dość tych awantur i wiecznego pakowania walizek. To nie jest normalne życie. jeżeli zaczniemy płacić za wynajem, nigdy nie uzbieramy na własne mieszkanie. Ale tak też nie da się żyć. Rok po ślubie mam ochotę uciec jak najdalej od rodziny męża, bo mieszkanie w tym domu mnie wykańcza.
Kiedyś zebrałam się na odwagę i próbowałam poważnie porozmawiać z teściem, prosząc, by ważył słowa i pogodził się z tym, iż póki co musimy mieszkać razem. Odpowiedział, iż biorę wszystko zbyt do siebie i poradził, bym nie wtrącała się w jego relacje z synem — a do mnie sam nie ma pretensji.
I co mam robić? Wyprowadzić się nie mamy dokąd, zostać w takich warunkach też ciężko. Mąż nie potrafi milczeć, a ja czuję, iż niedługo zaczniemy kłócić się i my. Wracam z pracy bez nastroju, nic mnie w tym domu nie cieszy. Czasem choćby nie chce mi się tam wracać.