Kiedy nic nie jest takie, jak się wydaje
Alicja jechała autobusem z pracy, opierając głowę o zimne okno. Krople deszczu spływały po szybie, rozmazując świat na zewnątrz, czyniąc go niewyraźnym i nierzeczywistym. „Zupełnie jak moje życie. Przyszłość zamglona, niepewna. I to mnie przeraża”. Zamknęła oczy, czując, jak pod powiekami gromadzą się łzy.
— Młodzież dziś… Siedzą, jakby nikogo w tym autobusie nie było. A starsi stoją — rozległ się nad nią kobiecy głos, pełen goryczy i pogardy.
Alicja uniosła wzrok i zobaczyła nachyloną nad sobą postawną kobietę o ostrych rysach twarzy. Jej wzrok wwiercał się w Alicję jak świder.
— Proszę siadać — powiedziała cicho, ustępując miejsca.
— No, dopiero jak powiesz, to ustąpią — burknęła kobieta, rzucając się na siedzenie.
Alicja przecisnęła się między nią a oparciem przedniego fotela i stanęła przy drzwiach, słysząc jeszcze pomruki o „niewychowanych bachorach”. Kilka osób przytaknęło, znajdując w tej kobiecie sojusznika.
*Może jej los jest cięższy niż mój. Stąd ta złość…*
— Wysiadacie? — ktołoś dotknął jej ramienia.
Odwróciła się i zobaczyła Magdę, swoją dawną szkolną przyjaciółkę.
— O rany, Alicja! Ile lat, ile zim…
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi autobusu otworzyły się gwałtownie, a tłum wypchnął je na zewnątrz.
— Tak się cieszę, iż cię widzę! — Magda uśmiechnęła się promiennie, wyglądając na wypoczętą i zadowoloną z życia. — Nie puszczę cię, dopóki mi nie opowiesz wszystkiego!
— Ja też się cieszę — odparła Alicja bez uśmiechu. — Ale nie mogę cię dziś zaprosić do domu.
— Nie musisz. Chodź do mnie, a adekwatnie do mojej mamy. Mieszkam już gdzie indziej, tylko ją odwiedzam — Magda wzięła ją pod rękę.
— Naprawdę nie mogę… — Alicja zatrzymała się.
— Nie słucham! Następny raz będzie za sto lat. Chodź, chociaż na pół godziny! — błagała Magda.
— No dobrze, ale tylko na chwilę — uległa w końcu Alicja.
— Co, masz w domu siedmioro dzieci?
— Nie. Córkę i męża.
— A ja już myślałam, iż u ciebie apokalipsa. Poczekajcie, zaczekają. — Magda pociągnęła ją dalej, mimo iż Alicja chciała skręcić w swoją ulicę.
— Mamo, zobacz, kogo przyprowadziłam! — Magda przedstawiła Alicję z dumą.
Jej mama, zobaczywszy dawną przyjaciółkę córki, aż klasnęła w dłonie. W szkole były nierozłączne. Po maturze Magda długo dzwoniła, namawiała na spotkania, ale Alicja miała wtedy głowę zajętą czymś innym.
Zakochała się bez pamięci. Codziennie słuchała ostrzeżeń matki: „Co ty w nim widzisz? Bokser. Jaki to zawód — tłuc się po głowach? Wiecznie połamany, a na starość wózkiem inwalidzkim? Zastanów się, córko…”
Magdyna mama zaczęła stawiać na stół filiżanki do herbaty.
— Mamo, daj nam pogadać — poprosiła Magda.
— Jasne, rozumiem — kobieta wyszła z kuchni.
— No, gadaj. Od razu poznałam, iż coś cię gryzie. Może będę mogła pomóc.
Alicja nie była gotowa dzielić się sekretami, ale spojrzenie Magdy było tak szczere, iż w końcu opowiedziała wszystko.
— Wyszłaś za tego swojego Jacka, tak? Pamiętam, jak się w nim kochałaś.
— Tak. Z mamą ciągle się kłóciłyśmy przez niego. Stawiała mi cię za wzór, mówiła, iż ty sobie w życiu poradzisz, bo jesteś rozsądna. A mnie nazywała romantyczną głupią gęsią.
— To brzmi jak twoja mama — zaśmiała się Magda. — Dalej uczy w tej podstawówce?
— Tak. — Alicja w końcu się uśmiechnęła.
Magda była szczupłą blondynką o regularnych rysach, nieco wyższą od Alicji. Ta zaś miała okrągłą twarz, jasne, kręcone włosy i niebieskie oczy pełne naiwności. Faktycznie — romantyczna dusza, wierząca w wielką miłość i gotowa dla niej na wszystko. Tyle iż teraz wyglądała na przygniecioną życiem, a jej oczy straciły blask.
— Na początku było dobrze, ale na eliminacjach do mistrzostw Polski Jacek dostał cios w głowę. Potem wylew… — machnęła ręką. — Lekarze nie dawali szans. Ze sportem koniec. A ja byłam wtedy w ciąży. Nie wiem, jak donosiłam.
Urodziła i z dzieckiem na ręku opiekowała się Jackiem. Gdyby nie mama, nie dałaby rady. Sprzedali samochód, bo potrzebowali pieniędzy. Po pół roku wróciła do pracy, a mama zajmowała się córką. Dziewczynka ma już sześć lat. Podobna do Jacka jak dwie krople wody.
Rehabilitacja trwała latami. Alicja nie wierzyła, iż mąż znów stanie na nogi. Ale on dał radę. O sporcie musiał zapomnieć, a do innych zawodów brakowało mu kwalifikacji. Jedna praca mu nie pasowała, do innej go nie chcieli. Coraz bardziej się zamykał, był rozdrażniony. Tylko z córką czasem rozmawiał… Alicja odwróciła głowę, by ukryć łzy.
— Spróbuję pomóc z pracą. — Magda położyła dłoń na jej ręce. — adekwatnie to już wiem, jak. Mój mąż może nie Rockefeller, ale ma swoją firmę. Twój Jacek mógłby być ochroniarzem? Nie martw się, jakoś to będzie. — Pogładziła przyjaciółkę po ramieniu.
— Dzięki, Magda. Dobrze, iż cię spotkałam. Ale muszę już iść. Jacek nie lubi, gdy się spóźniam… Boi się, iż go zostawię.
— Wymieńmy numery. Zadzwonię do ciebie jutro. Maciek mnie kocha, nie odmówi pomocy przyjacielowi żony.
— Mama miała rację, zawsze byłaś mąskróś. A ja się rozkleiłam — Alicja przytuliła Magdę na pożegnanie.
— Głupia! Też dasz radę. Jak to mówią — nie ważne, jak zaczniesz, ważne, jak skończysz.
W domu Alicja nic nie powiedziała mężowi, by nie wzbudzać w nim nadziei. Magda zadzwoniła dopiero trzeciego dnia, gdy Alicja już traciła cierpliwość.
— Cześć, to ja — usłyszała w słuchawce. — Rozmawiałam z Maćkiem. Jest gotów wziąć Jacka do ochrony, ale chce go najpierw poznać. Sam rozumiesz — po takich urazach bywają problemy z psychJacek w końcu odnalazł spokój, ucząc młodych adeptów boksu, a Alicja zrozumiała, iż prawdziwa siła nie tkwi w ciosach, ale w tym, by podnieść się po każdym upadku.