Kiedy nic nie jest takie, jak się wydaje
Kinga wracała z pracy autobusem, opierając głowę o zimną szybę. Za oknem deszcz malował świat w rozmazanych plamach, jakby ktoś przykręcił ostrość życia do zera. „No właśnie, moje życie – wszystko niewyraźne i niepewne. I trochę się tego boję”. Zamknęła oczy, a spod rzęs wypłynęły dwie ciche łzy.
— O, młodzież. Siedzą sobie, jakby nikogo wokół nie było. A starsi ludzie stoją — rozległ się nad nią ostry głos kobiety, który brzmiał jak połączenie sędziego i rozwścieczonej sąsiadki.
Kinga otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą korpulentną kobietę o minie, jakby właśnie zobaczyła, iż ktoś ukradł jej ostatniego pączka.
— Proszę siadać — powiedziała Kinga, wstając.
— No oczywiście, iż usiądę. Jak się nie powie, to nie ustąpią — burknęła kobieta, walcząc z prawem fizyki, by zmieścić się na wąskim siedzeniu.
Kinga przecisnęła się w stronę drzwi, słysząc za plecami komentarze o „dzisiejszej młodzieży” i „braku wychowania”. Kilku pasażerów przyznało kobiecie rację. Miała już własną grupę wsparcia.
„Może ona ma gorzej niż ja? Stąd ta złość” — pomyślała Kinga.
— Wysiadacie? — zapytał ktoś za nią.
Kinga odwróciła się i… poznała swoją szkolną przyjaciółkę, Basię.
— Kinga! Nie do wiary! Ile lat, ile zim…
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi autobusu otworzyły się z impetem, a tłum wypchnął je na chodnik.
— Tak się cieszę, iż cię widzę! — uśmiechnęła się Basia, wyglądając jak reklama „szczęśliwego życia 2.0”. Złapała Kingę pod rękę. — Nie licz, iż cię puszczę, zanim nie dowiem się WSZYSTKIEGO.
— Ja też się cieszę — odparła Kinga bez uśmiechu. — Ale nie mogę cię zaprosić do domu.
— Nie musisz. Chodź do mnie, a adekwatnie do mojej mamy. Wyszłam za mąż, mieszkam gdzie indziej. A teraz właśnie ją odwiedzam — powiedziała Basia, ciągnąc ją za sobą.
— Basia, naprawdę nie mogę. Innym razem — Kinga zatrzymała się.
— choćby nie słucham. Wiem, iż ten „inny razem” przyjdzie za sto lat. No chodź, chociaż na pół godzinki — Basia spojrzała na nią z błaganiem w oczach.
— No dobra, ale tylko na chwilę — uległa Kinga.
— Co, masz w domu siedmioro pod pierzyną?
— Nie. Córkę i męża.
— A ja już myślałam, iż coś strasznego. Córka z mężem poczekają — oznajmiła Basia z przekonaniem i pociągnęła Kingę dalej.
— Mamo, patrz, kogo przyprowadziłam! — Basia wypowiedziała to tak uroczyście, jakby ogłaszała przybycie królowej.
Mama Basi, zobaczywszy Kingę, aż klasnęła w dłonie. W szkole były nierozłączne. Po maturze Basia długo próbowała utrzymać kontakt, ale Kinga miała wtedy głowę w chmurach.
Była szaleńczo zakochana. Codziennie słuchała, jak mama namawia ją, by nie wychodziła za mąż. „Co ty w nim widzisz? Bokser. Jaka to praca — tłuc się po głowie? Wiecznie z połamanym nosem, a może i grupą inwalidzką. Pomyśl, córko…”
Mama Basi zaczęła już stawiać na stół filiżanki do herbaty.
— Mamo, daj nam pogadać — poprosiła Basia.
— Tak, tak, oczywiście. Rozumiem. — Mama wymknęła się z kuchni.
— A teraz mów. Od razu wiedziałam, iż coś się dzieje. Wylej to z siebie. Może będę mogła pomóc.
Kinga nie była gotowa na zwierzenia, ale Basia patrzyła na nią z takim współczuciem, iż w końcu wyspowiadała się jak w konfesjonale.
— Więc jednak wyszłaś za tego Jacka? Pamiętam, jak się w nim wariacko kochałaś.
— Tak. Mama ciągle się o niego ze mną kłóciła. Wiesz, zawsze stawiała mi ciebie za przykład. Mówiła, iż ty dobrze sobie w życiu poradzisz, bo jesteś rozsądna. A mnie nazywała „romantyczną panną z XIX wieku” — Kinga uśmiechnęła się, choć bez żalu.
— Ach, pani Janina — zaśmiała się Basia. — przez cały czas uczy w szkole?
— Tak. — Kinga w końcu się uśmiechnęła.
Basia była szczupłą blondynką z idealnymi rysami, nieco wyższą od Kingi, która miała okrągłą buzię, jasne, kręcone włosy i wzrok niebieskich oczu jak u bohaterki z romansu. Naprawdę „romantyczna panna”. Tylko iż teraz Kinga wyglądała na zmęczoną i jakby trochę przygaszoną.
— Na początku było dobrze, ale podczas eliminacji na mistrzostwa Polski Jacek doznał urazu głowy. Plus wylew… — Machnęła ręką. — Lekarze nie dawali żadnych szans. Koniec ze sportem. A ja byłam już w ciąży. Nie wiem, jak donosiłam.
Urodziła i z dzieckiem na ręku opiekowała się Jackiem. Gdyby nie mama, nie dałaby rady. ZTymczasem Basia w końcu uwierzyła w swoją wartość, odważyła się odejść od męża, a Jacek, choć bez medali, znalazł spokój w pracy trenera – bo w życiu, jak w boksie, bywa, iż najcięższe ciosy uczą nas najwięcej.