Babcia Hania siedziała przy kuchennym stole i dziergała ciepłe skarpety – starannie, oczko za oczkiem. W dokumentach widniało jako Hanna Kowalska, ale we wsi wszyscy mówili do niej po prostu Hania – ciepło, po swojsku.
W domu panowała zimowa cisza, tylko radio na parapecie cicho terkotało. Nagle skrzypnęły drzwi. Babcia podniosła wzrok – i zastygła. W progu stał… prawdziwy Święty Mikołaj. Czerwona czapka, biała broda, futrzane obszycie – wszystko jak trzeba.
– Dobry wieczór, Haniu! – uśmiechnął się serdecznie. – Gościa przyjmiesz?
Hania poprawiła okulary, przyjrzała się gościowi, jego workowi i butom, aż w końcu wykrztusiła zaskoczona:
– Jezu, czy to naprawdę ty? Skąd taki zaszczyt?
– Jak to skąd? – roześmiał się dziadek. – Dzisiaj przecież wigilia! Cały świat świętuje. A ja do ciebie – z prezentem.
– Ale po co mnie, staruszce? Idź lepiej do dzieci, niech ci wierszyki recytują. A ja co? Dziadyga, którą już wszyscy o prezentach zapomnieli.
– Dzieci we wsi jak na lekarstwo. A twoje skarpety takie ciepłe – wskazał na robótkę. – Więc i ty prezent zasługujesz.
– No dobra, skoro już przyszedłeś, dawaj – uśmiechnęła się babcia. – Tylko wierszyków ci nie powiem, krzyż mnie łupie, ledwo się ruszam.
– To powiedz, co dobrego w tym roku zrobiłaś.
– Co tam ja… – zamyśliła się Hania. – Wnukom rękawice wydziergałam, sąsiadom skarpety. Warzywa z ogródka rozdawałam. Może nie z dobroci, ale z nudów.
– Nie udawaj skromnej. Prawdziwe dobro to to, co robisz bezinteresownie.
– A mój stary, swoją drogą, gdzieś się włóczy. Wyszedł rano – i ani widu, ani słychu.
– Do niego też miałem wstąpić. Ciągle taki rozrabiaka?
– Jakżeby inaczej! Po chałupach chodzi, bajki opowiada, śpiewa. Ludzi rozśmiesza, żeby nie smutnieli.
– Kochasz go?
– A jak myślisz? – uśmiechnęła się Hania. – Pół wieku razem. Udajemy, iż nic nie słyszymy, iż nie wszystko widzimy. I nie kłócimy się. Po co?
Święty Mikołaj wyjął z worka chustę – miękką, wełnianą, w kwiatki i z połyskiem.
– Masz, trzymaj. Jak założysz – to o dziesięć lat młodszą się poczujesz.
– Ależ cudo! – rozbłysły oczy babci. – Całe życie o takiej marzyłam. Dziękuję ci!
– Podziękuj mężowi – mrugnął dziadek. – To on do mnie list napisał.
Wyszedł do sieni, zdjął kożuch, czapkę i schował wszystko do skrzyni.
– Ech, Haniu moja… – mruknął pod nosem. – Nie poznała własnego męża. Czy tylko udaje?
A babcia kręciła się przed lustrem w nowej chustce i szeptała:
– No i tak żyjemy, Józiu… Jakbyśmy nic nie wiedzieli. A przecież wiemy. Po prostu kochamy po swojemu. I to jest właśnie cud.