Nazywam się Krzysztof Kowalski i mieszkam w Olsztynie, gdzie jezioro Ukiel odbija szare niebo Warmii. Nigdy nie uważałem się za świętego. Tak, mogłem ustąpić miejsce w autobusie, pomóc staruszce z zakupami, przelać kilka złotych na cele charytatywne ale na tym koniec. Każdy z nas ma granicę, której rzadko przekracza, linię, gdzie kończy się nasza dobroć. Ale tamtego wieczoru coś we mnie pękło i poszedłem dalej.
Wracałem do domu po wyczerpującym dniu pracy. Zimno wżerało się w kości, mokry śnieg chlupotał w butach, a w głowie miałem tylko jedną myśl jak najszybciej znaleźć się w cieple, zaparzyć mocną herbatę i owinąć się kocem. Przy małym barze na rogu zauważyłem go bezdomnego. Siedział na kawałku kartonu, skulony przed mrozem, owinięty w brudny, podarty płaszcz. Przed nim leżał pusty plastikowy kubek niemy krzyk o pomoc, którego nikt nie słyszał. Ludzie mijali go pośpiesznie, odwracając wzrok, jakby nie istniał. Już prawie go minąłem, ale nagle się zatrzymałem. Dlaczego? Może przez jego spojrzenie zmęczone, wygaszone, ale z jakąś głęboką, beznadziejną pokorą wobec losu.
Chcesz coś zjeść? wyrwało mi się nieoczekiwanie choćby dla mnie samego. Powoli podniósł głowę, spojrzał z niedowierzaniem, jakby sprawdzał, czy to nie żart, i kiwnął głową: Tak… jeżeli to nie problem. Wszedłem do baru, zamówiłem dużą pizzę z podwójnym serem i kubek gorącej kawy. Czekając, patrzyłem przez szybę na niego samotną postać w gęstniejącym zmroku. Wróciłem, podając jedzenie. Jego usta drgnęły w słabym uśmiechu: Dziękuję szepnął, biorąc pudełko drżącymi, zsiniałymi palcami.
Już się odwracałem, by odejść, gdy nagle zawołał: Czekaj! i sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął zmiętą kartkę papieru, złożoną na cztery. Weź powiedział, podając mi ją. Co to jest? spytałem zdziwiony. Po prostu przeczytaj później. Włożyłem kartkę do kieszeni i poszedłem do domu, niemal o niej zapominając. Przypomniałem sobie dopiero wieczorem, przebierając się w domowe ubranie. Rozprostowałem papier litery były nierówne, ale wyraźne: jeżeli to czytasz, znaczy, iż masz dobro w sobie. Wiedz: ono do ciebie wróci. Czytałem te słowa raz za razem. Były proste, niemal banalne, ale coś w nich tkwiło, jak haczyk zaczepiony o duszę.
Następnego dnia, przechodząc obok tego samego baru, mimowolnie rozejrzałem się za nim. Ale karton był pusty zniknął. Minęło kilka tygodni, wspomnienie zaczęło blaknąć, rozpływając się w szarości codzienności. Aż pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stał mężczyzna w schludnym ubraniu, z przystrzyżonymi włosami i znajomymi oczami. Nie poznajesz? zapytał z lekkim uśmiechem. Zawahałem się, przeszukując pamięć, ale podpowiedział: Widzieliśmy się przy barze kupiłeś mi wtedy pizzę. I wtedy zrozumiałem to był on, tamten bezdomny, tylko teraz odmieniony, pełen życia.
Znalazłem pracę zaczął, promieniejąc. Wynająłem pokój. A jeszcze odważyłem się poprosić o pomoc starego przyjaciela i on wyciągnął mnie z tej otchłani. Patrzyłem na niego, nie mogąc znaleźć słów: To niesamowite. Skinął głową: Przyszedłem podziękować. Tamtego wieczoru byłem na dnie. Chciałem się poddać, po prostu zamarznąć tam, na kartonie Ale twoja dobroć dała mi iskrę. Zrozumiałem, iż wciąż mogę walczyć. Jego głos drżał, a we mnie rozlewało się dziwne, nieznane ciepło. Dziękuję ci powtórzył, ściskając mocno moją dłoń. Drzwi się zamknęły, a ja stałem, wpatrując się w pustkę, i nagle zrozumiałem: jeden mały gest może stać się dla kogoś ratunkiem.
Dziś często myślę o tamtej nocy. O mokrym śniegu, o jego oczach, o kartce, która wciąż leży w szufladzie. Nie jestem bohaterem, nie jestem świętym tylko zwykłym człowiekiem, który tym razem nie przeszedł obojętnie. Ale jego słowa okazały się prorocze. Dobro wróciło do mnie nie pieniędzmi, nie sławą, ale uczuciem, iż moje życie ma sens. On, ten bezimienny mężczyzna, dał mi więcej, niż ja jemu wiarę w ludzi, w siebie. Nie wiem, gdzie jest teraz, ale mam nadzieję, iż ułożyło mu się dobrze. A tamta pizza i kawa stały się dla mnie symbolem przypomnieniem, iż choćby w najchłodniejszy wieczór można zapalić czyjąś iskrę. I być może ta iskra kiedyś oświetli także twoją drogę.