Kiedy moja babcia dowiedziała się, iż jest chora, z niezwykłym spokojem, który rzadko się zdarza, usiadła w kuchni, nalała sobie herbaty, spojrzała przez okno i powiedziała:

newsempire24.com 4 tygodni temu

Kiedy moja babcia Zofia dowiaduje się, iż jest chora, przyjmuje to z niezwykłym spokojem, którego rzadko spotyka się u innych. Siada przy kuchennym stole, nalewa sobie herbatę, spogląda przez okno i mówi:
Nie będę siedzieć w domu i czekać na koniec. Chcę żyć, dopóki mogę.

Ma sześćdziesiąt lat. Niska, zawsze uśmiechnięta, z tą wewnętrzną iskrą, której nie zdołały zgasić lata, troski, codzienność i choćby straty. Żyje w niej pragnienie życia ciche, ale uporne, niczym wiosenny pęd wyrwany z kamienia.

Całe życie babcia mieszka w jednym domu starym, ale ciepłym, wypełnionym zapachem jabłek, mięty i świeżo wypiekanego chleba. Tam wychowała pięcioro dzieci, pomagała wnukom, przyjmowała gości i przeżywała zimy. Dom jest jej wszechświatem. Jednak, jak się później okazuje, nie chce, by właśnie tam zakończyła się jej historia.

Miesiąc po diagnozie sprzedaje ten dom. Nikt nie wie o tym jedynie najmłodsza ciocia Halina, która towarzyszyła jej do notariusza. Reszta dowiaduje się przypadkowo. Mój kuzyn Marek, wchodząc w odwiedziny, widzi puste ściany: bez mebli, bez zasłon, bez zapachu ciast, które kiedyś witały każdego, kto przechodził progi. Na drzwiach wisi tabliczka: Własność prywatna.

Kilka dni później dostajemy od niej wiadomość głosową. Jej głos jest równy, pewny, lekko uśmiechnięty:
Nie zamierzam się tłumaczyć. To moja decyzja. Całe życie pracowałam teraz chcę żyć, dopóki mogę.

Z pieniędzy ze sprzedaży domu Zofia wyrusza w wędrówkę. Nie za granicę, nie do drogich hoteli po Polsce, po kraju, który, jak przyznała później, prawie nie znała. Odwiedza Bałtyk, Bieszczady, stare klasztory, małe miasteczka, gdzie ludzie wciąż witają się na ulicy.

Wysyła nam pocztówki, krótkie wiadomości, zdjęcia uśmiechnięta, opalona, w towarzystwie nowych przyjaciół. Czasem znika na kilka tygodni, potem znów pojawia się: spokojna, pełna inspiracji, jak po długiej rozmowie z samą sobą.

Ktoś w rodzinie nie rozumie jej wyboru. Mówi: Jak mogła? To dom, wspomnienia, dzieci, wnuki!. Inni podziwiają jej odwagę. Ona odpowiada po prostu:
Nie chcę zostawiać murów. Chcę zostawić wspomnienie, iż żyłam.

I naprawdę żyje. W ostatnim roku może po raz pierwszy naprawdę w jej oczach znów pojawia się blask, który widzieliśmy tylko na starych fotografiach. Uczy się cieszyć każdym porankiem, nie odkładając szczęścia na później.

Kiedy odchodzi, otwieramy jej małą walizkę. W środku dziesiątki biletów, mapy turystyczne, stare pocztówki, notatki z nazwami kawiarni, w których bywała, i ponad sto zdjęć: uśmiechnięta na tle morza, gór, starych domów i ulic. Na każdym widać życie, ruch, światło.

Domu już nie ma. Pieniędzy też. Została wolność najcenniejszy skarb, jaki posiadała. Wolność bycia sobą, życia po swojemu, bez czekania na pozwolenie i bez patrzenia wstecz.

Często zastanawiam się: gdybyśmy dowiedzieli się, iż czasu jest kilka co byśmy zrobili? Czy zostalibyśmy w czterech ścianach, wśród znanych rzeczy i lęków? Czy może w końcu odważylibyśmy się żyć nie kiedyś, nie później, a teraz?

Bo być może właśnie w tym leży prawdziwa mądrość nie czekać na śmierć, ale spotykać życie otwartymi oczami, tak jak zrobiła ona.

Idź do oryginalnego materiału