Kiedy miłość wyznać za późno

newsempire24.com 1 tydzień temu

Pozbierałam po moim zmarłym mężu stary album, gdy nagle trafiłam na szkolną fotografię z matury. Stałam wtedy obok Michała, który obejmował mnie lekko za ramiona, jakby się bał, iż ucieknę. Na zdjęciu oboje się uśmiechamy, ale pamiętam, jak dygotały mi dłonie, gdy Miś podejść zaproponował wspólne zdjęcie.

— Haniu, można z tobą? — wybełkotał, rumieniąc się i patrząc w podłogę. — Tak dla pamiątki…

Skinęłam tylko, mimo iż serce tłukło mi się jak młotem. Przez całą ostatnią klasę Michał odprowadzał mnie po lekcjach, nosił tornister, pomagał z matematyki. A ja udawałam, iż to nic nieznaczące, iż jest mi obojętny.

Teraz, sprzątając po pogrzebie męża, pojęłam, ile straciłam. Wiktor był ze mną 35 lat, dobrą osobą, troskliwym ojcem naszego syna i córki. ale moje serce zawsze pamiętało tego nieśmiałego chłopca z matury.

— Mamo, co ty tam robisz? — zajrzała do sypialni Ola. — Pomóc może?

— A tak, fotografie przeglądam. Patrz, jaka byłam młoda. — Podsunęłam jej zdjęcie.

Córka wzięła fotografię, przyjrzała się uważnie.

— Kto ten obok ciebie? Nie tata chyba…

— Kolega z klasy — odparłam krótko.

— Przystojny. I patrzy na ciebie tak… zakochanie — uśmiechnęła się Ola. — Mieliście romans?

Odwróciłam się ku oknu. Za szybą mżył październikowy deszcz, w kroplach odbijały się żółte liście klonów.

— Żadnego romansu. Tylko przyjaźń — szepnęłam.

Dodałam cicho, jakbym się tłumaczyła:

— On do technikum wstąpił, ja na medycynę. Rozeszły nam się drogi.

Ola wzruszyła ramionami, odłożyła zdjęcie i wyszła. Zostałam sama z pamięcią.

Po maturze spotkaliśmy się ledwie parę razy. Michał przychodził do nas, siedzieliśmy w kuchni, piliśmy herbatę. Moja mama, Marta, wyraźnie go lubiła.

— Dobry chłopak — mawiała. — Pracowity, stateczny. Patrzy na ciebie jak na święty obrazek.

— Mamo, nie wymyślaj — opędzałam się. — Przyjaciele.

— Przyjaciele — wzdychała. — W twoim wieku ja już męża szykowałam.

Ostatni raz przyszedł w sierpniu, przed moim wyjazdem do Kraków. Szykowałam się na egzaminy wstępne. Podręczniki chemii i biologii piętrzył na stole, pokój tonął w notatkach.

— Nie przeszkadzam? — zapytał w progu.

— Wejdź — skinęłam, nie odrywając wzroku od książki.

Michał usiadł naprzeciw, milczał długo, w końcu wyznał:

— Haniu, wyjdź za mnie.

Serce mi zamarło. Podniosłam wzrok. Miś siedział prosto, ręce złożone na kolanach, widać było, jak trudno mu każde słowo.

— Mówię serio — ciągnął. — Ja cię… nad życie kocham. Od piątej klasy. Nikogo innego nie chcę. Ty skończysz studia, a ja zarobię na mieszkanie. Poczek. Jak dyplom zdobędziesz, to… no, założymy rodzinę.

Patrzyłam na niego, niezdolna słowa wydusić. W piersi wrzało, krzyczeć chciałam “tak”, rzucić mu się na szyję. Coś jednak powstrzymało. Lęk przed opinią? Ambicja? A może zwyczajny strach przed tak poważnym uczuciem?

— Misiek, ja… — zaczęłam, ale przerwał:

— Nie odpowiadaj zaraz. Pomyśl. Ja poczekam.

Tydzień później wyjechałam na egzaminy. Nie odpowiedziałam. Gdy wróciłam już jako studentka, Michał chodził z naszą koleżanką, Agnieszką.

Westchnęłam, odłożyłam zdjęcie. Minęły dekady, a wciąż żywe jak wczoraj. Jak Asia dumnie obrączkę pokazywała, jak Michał zmieszany kłaniał mi się na ulicy, jak ja im gratulowałam i szczęścia życzyłam.

Na studiach poznałam Wiktora. Był rok wyżej, przystojny, pewny siebie. Zabiegał uparcie, kwiaty nosił, do teatroli wodził. Wyszłam za niego na trzecim roku. Wesele huczne, wszyscy zazdrościli.

— Mamo, a ty tate kochałaś? — spytała kiedyś dorosła Ola.

— No jakże, kochałam — odrzekłam.

Prawda to. Kochałam. Inaczej, mniej gwałtownie niż Michała byłabym kochała, ale szczerze, po domowemu. Wiktor był dobrym mężem i ojcem. Zarabiał godnie, nigdy nie pił, nie zdradzał. Ja w przychodni lekarką, dzieci wychowywałam, dom prowadziłam. Zycie jak u ludzi.

Czasem na ulicy spotykałam Michała. Postarzał, zmarszczki przybyły, włosy posiwiałe. ale oczy te same — dobre, nieco smutne. Zamienialiśmy kilka słów o pogodzie, dzieciach. Wiedziałam, iż z Agnieszką troje dzieci wychował, iż ślusarzem w fabryce pracuje, iż na przedmieściu blok dwupokojowy mają.

Ostatni raz widziałam go w szpitalu. Wiktor po zawale w kardiologii leżał, a w sąsiedniej sali Miś. Też serce, też źle. Zderzyliśmy się przypadkiem na korytarzu.

— Hanka? — nie wierzył własnym oczom. — Co ty tu robisz?

— Mąż — wyjaśniłam. — A ty?

— A tam, przycisnęło trochę — machnął ręką. — Lekarze mówią, stres, przepracowanie…

Staliśmy w milczeniu. Nagle zapytał:

— Pamiętasz, jak ci rękę i serce wyznałem? U ciebie, przy stole…

Skinęłam
Układałam ostatnią fotografię obok portretu Wiktora na komodzie, gdy nagle, cicho jak jesienny liść spadający na bruk, szepnęłam zdjęciu: “Miłoszu, wiem, iż słyszysz teraz, jak bardzo zawsze cię kochałam, choć nie zdążyłam tego powiedzieć, kiedy jeszcze nasze słońce świeciło wysoko, a to… to już teraz wystarczy.”.

Idź do oryginalnego materiału