Na rogu ulicy Stare Miasto w Krakowie stał manekin w witrynie sklepu odzieżowego. Zawsze ubrany tak samo: biała koszula, szare spodnie i przekrzywiona kaszkiet, której nikt nie poprawiał. Był manekinem zapomnianym. Stał tam już ponad dziesięć lat. Tak nieruchomy, tak wtopiony w krajobraz, iż wielu myślało, iż już go nie widzi. Ale miejscowi sklepikarze zdążyli go polubić. Każdego ranka, otwierając swoje lokale, mówili mu:
— Dzień dobry, panie Janie — bo tak go ochrzcili.
To był żart, rytuał, mały gest na rozpoczęcie dnia. Piekarz, właściciel księgarni, pani z kwiaciarni — wszyscy witali się z manekinem. A on, oczywiście, nigdy nie odpowiadał. Aż do pewnego dnia, gdy jednak to zrobił.
Był poniedziałek. Witryna była zaparowana od porannej wilgoci. Gdy przechodnie powiedzieli „Dzień dobry, panie Janie”, manekin się uśmiechnął. Poruszył się. I cicho odpowiedział:
— Dzień dobry, młodzi.
Wszyscy zesztywnieli. To nie był manekin. To był człowiek. Naprawdę nazywał się Jan. Miał 74 lata. Od miesięcy pracował jako nocny stróż w sklepie. Stracił dom, rodzina była daleko, nie miał gdzie się podziać. Dlatego noce spędzał w magazynie. Rankami, gdy sklep otwierał drzwi, stawał nieruchomo za szybą, udając manekina. Nie robił tego dla żartu. Robił to, bo tam, za szybą, czuł się mniej samotny.
— Lubię patrzeć na ludzi, widzieć, jak zaczynają dzień. A przynajmniej tutaj… nikt mnie nie ignoruje.
Historia wyszła na jaw, gdy młody mężczyzna nagrał scenę i wrzucił do sieci. Stała się viralem. Tysiące osób komentowały: „Czasem myślimy, iż nikt nas nie widzi… ale zawsze ktoś patrzy z drugiej strony szyby.”
Dziś pan Jan już nie udaje manekina. Dostał pracę jako gospodarz sklepu. Siedzi na krześle przy witrynie, uśmiecha się do przechodniów, a każdego ranka odpowiada tym, którzy mówią:
— Dzień dobry, panie Janie.
On zaś kończy zdaniem, które na zawsze zostało w pamięci dzielnicy:
— Dzień dobry… i dziękuję, iż mnie widzicie.