„A kto cię potrzebuje?” – te słowa Anna tak często słyszała od swojego męża, iż przez lata życia z nim sama w to uwierzyła, iż nikomu nie jest potrzebna.
Za Artura Anna wychodziła z wielkiej miłości. Była jeszcze młoda, wierzyła w prawdziwe, czyste uczucia, chciała, aby wszystko było dobrze, dlatego ustępowała mężowi we wszystkim.
Sama pochodziła ze wsi, i to z wielodzietnej rodziny, więc od swoich rodziców nie oczekiwała pomocy. Kochali swoją córkę, ale nie mogli jej nic dać.
Anna postanowiła, iż pojedzie do miasta, wykształci się i sama zbuduje sobie przyszłość. I tak by było, ale na piątym roku spotkała Artura, zakochała się, a on nalegał na ślub.
Przyprowadził młodą żonę do trzypokojowego mieszkania swojej mamy. Teściowa spojrzała na dziewczynę i od razu ostrzegła, iż to ona tu jest gospodynią.
„Czyje mieszkanie – tego i zasady” – wyjaśnił Artur, ale obiecał żonie, iż u mamy będą mieszkać niedługo, tylko na początku, a potem nazbiera pieniędzy i kupi własne mieszkanie.
Na obietnicach słowa męża się skończyły. choćby nie starał się w tym kierunku. A po co? Przy mamie było mu dobrze. Anna często miała wrażenie, iż dla jej męża rodziną jest jego mama, której zawsze i we wszystkim słucha, a ona jest tu tylko zbędna.
Ile razy Anna myślała o rozwodzie! Ale znosiła wszystko ze względu na synka, który potrzebował ojca. Do syna Artur odnosił się dobrze, ale choćby jemu nie poświęcał dużo czasu, bo zawsze stawiał swoje interesy ponad interesy rodziny.
Anna choć pracowała, nie mogła sobie nic kupić – ani nowych ubrań, ani kosmetyków, bo wszystkie pieniądze oddawała do wspólnej kasy, mężowi i jego mamie, a oni przekonywali synową, iż zamężnej kobiecie nie potrzeba makijażu czy nowych strojów, najważniejsze, żeby lodówka była pełna i mąż syty.
Kiedy Anna mówiła mężowi, iż tak dalej nie może i kiedyś od niego odejdzie, nie traktował jej słów poważnie, bo był przekonany, iż nigdzie od niego nie odejdzie.
– Co ty sobie wymyślasz? Spójrz na siebie. Komu jesteś potrzebna? – mówił mąż.
Anna z żalem rozumiała, iż faktycznie nie ma wielu opcji, więc dalej wszystko znosiła.
Wszystko zmieniło się, gdy Filip, jedyny syn Anny i Artura, pojechał studiować do stolicy. Syn własnymi siłami dostał się na prestiżowy uniwersytet, i wtedy Anna odważyła się podjąć decyzję o zmianie.
Powiedziała mężowi i teściowej, iż jedzie za granicę do pracy, bo chce zarobić synowi na mieszkanie.
Artur powiedział swoją koronną frazę – „A kto cię tam potrzebuje?” i ostrzegł, iż jeżeli się odważy, to on złoży pozew o rozwód.
A teściowa „pobłogosławiła” synową słowami: „Przepadniesz w świecie, nikt o tobie nie wspomni! Będziesz prosić o powrót – nie przyjmiemy cię”.
Ale tym razem Anna postanowiła nikogo z nich nie słuchać, a robić tak, jak jej serce podpowiadało. Pojechała do Szwecji do pracy, a Artur, jak obiecał, rozwiódł się z nią.
Przez 7 lat Anna nie przyjeżdżała do domu, bo nie miała choćby do kogo wracać. Postanowiła wrócić, gdy uzbierała wystarczająco pieniędzy, by kupić mieszkanie.
Chciała najpierw kupić mieszkanie synowi, ale Filip miło ją zaskoczył – w stolicy został programistą i sam już kupił sobie kawalerkę, a mamę zapewnił, iż to dopiero początek i jej pieniądze na pewno nie są mu potrzebne.
Syn doradził mamie kupić dla siebie dom i choćby pomógł jej w tej sprawie, wybrał świetną opcję za miastem.
Artur sam zaczął szukać spotkania z byłą żoną, bo chciał się przekonać, iż wszystkie te plotki, jakoby wypiękniała i wzbogaciła się, to nieprawda.
Ale gdy spotkał się z Anną, po prostu jej nie poznał. Zaczął prosić o powrót, przypomniał jej, jak przez tyle lat ją żywił i trzymał u siebie, więc chociaż z wdzięczności za to powinna mu wszystko wybaczyć.
Anna patrzyła na swojego byłego męża i nie mogła zrozumieć, jak w ogóle tyle lat z nim żyła. W głowie krążyły jego słowa „a kto cię potrzebuje?”.
Potrzebna. Jest potrzebna sobie. I udowodniła, iż nie przepadła bez nich.
Mężczyźni, pamiętajcie, iż kobiety znoszą tylko do czasu, gdy nie mają innego wyjścia, ale jeżeli ten wyjście znajdą, już nigdy ich nie odzyskacie!
W tej historii każdy dostał to, na co zasłużył. Czyż nie?