W deszczową noc, w małym miasteczku, młoda kelnerka o imieniu Zofia Nowak zauważyła cztery dziewczynki skulone pod oknem jej małej restauracji. Ich ubrania były podarte, twarze blade, a w oczach malowała się cicha udręka głodu i samotności. Serce Zofii ścisnęło się. Dziewczynki nie miały nikogo na świecie ani rodziców, ani ciepłego domu.
Bez wahania zaprosiła je do środka i postawiła przed nimi cztery talerze pełne jedzenia. Ten prosty akt dobroci, choć nie zdawała sobie z tego sprawy, miał ukształtować jej życie na kolejne dwanaście lat. Od tej nocy Zofia w tajemnicy wzięła na siebie opiekę nad dziewczynkami. Każdego dnia, po długich godzinach pracy w restauracji, odkładała część napiwków, by kupić im jedzenie.
Znalazła im używane ubrania, pomagała ze szkolnymi zakupami, a choćby uczyła je czytać i pisać przy kuchennym stole. Przez dziesięć długich lat Zofia stała u ich boku jak matka, nie oczekując nic w zamian. Często sama cierpiała niedostatek pracowała na podwójne zmiany, opuszczała posiłki i rezygnowała z własnych marzeń.
Ale ilekroć widziała, jak dziewczynki uśmiechają się z pełnymi brzuchami, wiedziała, iż jej poświęcenie ma sens. Życie jednak nie zawsze było łaskawe. Sąsiedzi szeptali za jej plecami, iż Zofia marnuje życie na cudze dzieci. Niektórzy wyśmiewali ją, iż wydaje pieniądze na dziewczynki, które ich zdaniem nigdy niczego nie osiągną.
Czasem i Zofia zastanawiała się, jak długo jeszcze da radę. Ale za każdym razem, gdy dziewczynki ściskały jej dłoń i mówiły Mamo Zosiu, wybierała miłość zamiast zwątpienia. Pewnego wieczoru, gdy siedziała na swoim drewnianym stołku, popijając herbatę po długim dniu, w cichej uliczce rozległ się warkot potężnego silnika. Nachyliła się, zaciekawiona luksusowe samochody nigdy nie zaglądały do tej biednej dzielnicy.
Dźwięk zbliżał się, aż w końcu na zakręcie pojawił się lśniący, czarny SUV, wyglądający jak z innego świata. Serce Zofii zabiło mocniej. Nigdy nie widziała takiego auta pod swoim domem. SUV zatrzymał się przed jej zniszczonym przez pogodę domkiem, a Zofia, z drżącymi rękami, odstawiła filiżankę.
Zalały ją pytania. Kto to może być? Czy coś się stało? Czy jest w niebezpieczeństwie? Drzwi kierowcy otworzyły się powoli i wysoki mężczyzna w garniturze wysiadł, by otworzyć tylne drzwi. Zofia wstrzymała oddech, gdy wysiadły cztery eleganckie młode kobiety, ich spojrzenia przesuwające się po jej skromnym domu.
Przez chwilę Zofia ich nie rozpoznała. Wyglądały tak odmiennie dorosłe, pewne siebie. Ale nagle jej serce zrozumiało to, czego oczy nie mogły zaprzeczyć. To były one cztery sieroty, które wykarmiła i wychowała. Łzy zasłoniły jej wzrok, gdy wyszeptała: Nie może być To naprawdę one? Młode kobiety odwróciły się do niej z szerokimi uśmiechami.
Zanim Zofia zdołała się poruszyć, już biegły w stronę jej ganku. Stare drewniane schody jęczały pod ich pośpiesznymi krokami, a Zofia stała nieruchomo, nie wier