*Dziennik, 20 maja 2024*
Deszczowa noc w małym miasteczku pod Krakowem. Byłam właśnie po służbie w mojej knajpce, gdy zauważyłam cztery dziewczynki w podartych kurtkach, tulące się pod moim oknem. Twarze blade, oczy pełne głodu i strachu Malwina, Bogna, Róża i Kasia. Żadnej rodziny, żadnego domu. Nie zastanawiając się długo, wpuściłam je do środka i postawiłam przed nimi talerze gorącej zupy pomidorowej. Ten jeden gest zmienił wszystko.
Przez dziesięć lat ukradkiem je wspierałam. Z oszczędności z pensji kelnerki kupowałam im jedzenie, podręczniki, choćby buty na zimę. Wieczorami uczyłam je czytać przy kuchennym stole. Sama żyłam od pierwszego do pierwszego czasem tylko herbata i suchy chleb, by dla nich starczyło. Sąsiedzi szeptali za moimi plecami: Po co ta Katarzyna Łuczak marnowała życie na cudze dzieci? I tak z nich nic nie będzie.
Ale kiedy któraś przytuliła się i szepnęła Mamo Kasiu, wszystko było warte.
Aż pewnego dnia, gdy piłam lipową herbatę na swoim drewnianym krzesełku, usłyszałam warkot silnika. Przed moim starym domem stanął lśniący SUV. Z samochodu wyszły cztery eleganckie kobiety. Dopiero gdy jedna krzyknęła Mamo!, poznałam je moje dziewczynki, teraz dumne panie w modnych płaszczach.
To dla ciebie powiedziała Bogna, kładąc mi w dłoń srebrny klucz. Dom pod Warszawą i samochód. I pensja, żebyś już nigdy nie musiała pracować. Róża dodała: Jesteśmy tym, kim jesteśmy, tylko dzięki tobie.
Stałam na ganku, ściskając ten klucz, a łzy same spływały po policzkach. Pamiętałam wszystkie noce, gdy kładłam się głodnie, by one miały co jeść. Wszystkie połatane swetry i drwiny sąsiadów. A teraz? Malwina otarła mi łzy: Dobro zawsze wraca, mamo.
Zabrały mnie do nowego domu z ogrodem pełnym róż i widokiem na las. Gdy zasypiałam, wreszcie bez lęku, Kasia szepnęła: Teraz my się tobą z