**Żadna wina, czyli Tak się gwiazdy ułożyły**
Krzysztof przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę pierwszą. Dźwięk muzyki i gwar pijanych głosów zamknął się za nimi. W oddali migotały światła miasta, a wąski sznur latarni wirował przez ciemność.
— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — spytała Kasia.
— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu duszno było w środku. Ochłonę i pojedziemy. — Krzysztof objął żonę.
— Ale piłeś… — nie ustępowała Kasia.
— Ledwo kilka łyków na samym początku. Już wywietrzało. Nocą ulice puste, nie ma się czego bać — uspokoił ją.
— Mama dzwoniła. Jaś nie śpi bez nas, czeka — westchnęła Kasia. — Jestem zmęczona.
— To ruszajmy? Pół godziny i będziemy w domu. — Krzysztof wyjął kluczyki z kieszeni marynarki, nacisnął przycisk. Gdzieś na parkingu ich Skoda zareagowała sygnałem i mrugnęła światłami.
Wyjechali z parkingu modnej podmiejskiej restauracji, kierując się ku miastu. Kasia wyciągnęła zmęczone nogi, oparła głowę o zagłówek — już nie musiała pilnować fryzury.
— Fajne wesele miał Tomek, co? Ale nasze było lepsze — rzucił Krzysztof, spoglądając w lusterko na oddalające się światła lokalu.
— Szczerze? Słabo je pamiętam — odparła Kasia, zamykając oczy.
— Ja też.
— Każdy swojego wesela nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze niż inne.
— Masz rację — uśmiechnął się Krzysztof.
— Mama powinna zostać u nas na noc. Jak dojedziemy, jak ją odwieziesz… — Kasia ziewnęła.
— Pewnie, niech zostanie. Też ledwo zipię.
— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — szepnęła słabo.
— Za późno, jedziemy. Nie chcę jutro wracać po auto.
Kasia nie odpowiedziała. Marzyła tylko, by jak najszybciej znaleźć się w domu, zdjąć ciasne buty, które obtarły jej stopy, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…
Gdyby otworzyła oczy, zobaczyłaby, jak Krzysztof ściska kierownicę, wpatrując się w drogę. Jego blade czoło pokryła wilgoć, oddech stał się nierówny. Ale Kasia tego nie widziała.
Nie przyznał się przed nią, ale żałował, iż usiadł za kółkiem. Serce ściskało go boleśnie, z każdym uderzeniem ból narastał. Zatrzymać się? Lepiej dotrzeć do domu i położyć się…
Las wzdłuż drogi przybierał kształt ciemnej ściany, a miasto, zamiast się zbliżać, zdawało się uciekać. Krzysztof dodał gazu, ale wtedy ból rozdarł mu klatkę, w oczach pociemniało. Huk wstrząsnął obrzeżami śpiącego miasta, ale Krzysztof już go nie usłyszał.
Kierowca tira wyskoczył z kabiny, podbiegł do zgniecionej przednią osią Skody. Od razu zrozumiał, iż kierowca nie żyje. Obok siedziała kobieta. Próbował otworzyć drzwi — zablokowane. Wsunął rękę przez rozbite okno, szukając pulsu na jej szyi. Na próżno — palce drżały zbyt mocno.
Zadzwonił po pogotowie i czekał.
Uniewinniono go. We krwi kierowcy znaleziono alkohol, sekcja wykazała, iż zmarł na rozległy zawał jeszcze przed zderzeniem z tirem, przez co auto wjechało na przeciwległy pas…
Kierowca ciężarówki przyszedł do szpitala sprawdzić, co z kobietą. Miała dwie operacje, ale potrzebowała jeszcze jednej — wymiany stawu biodrowego. Inaczej nie będzie chodzić. Potrzebne były pieniądze.
***
— Wojtek, nareszcie! Znalazłam świetne mieszkanie. Wszystko, o czym marzyliśmy: piąte piętro, winda towarowa, ścisłe centrum, super układ. Wymaga remontu, ale mocno zbiłam cenę. Jutro jedziemy oglądać. Ile mamy na koncie? jeżeli nie brałeś, to powinno starczyć — mówiła ekscytująco Ewa, gdy Wojtek zdejmował buty i mył ręce.
Stała na jego drodze, szukając kontaktu wzrokowego.
— Poczekaj, Ewa — odsunął ją delikatnie i wyszedł z łazienki.
— Na co czekać? Ktoś inny je gwałtownie wykupi. Namówiłam właściciela, żeby nikomu więcej nie pokazywał. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić — wyłączyłeś telefon. — Ewa nie odstępowała go na krok.
— Jak jestem za kółkiem, nie odbieram, wiesz o tym. — Wojtek usiadł przy stole. — Daj coś zjeść — powiedział cicho, unikając jej wzroku.
Ewa sięgnęła po talerz, otworzyła garnek i zastygła z łyżką w ręce.
— Zmieniłeś zdanie? Masz inne plany? Rzuciłeś dobrze płatną robotę, jeździsz taksówką za grosze… Masz inną? Dlaczego milczysz?
— Nie pierdol głupot. Nikogo nie mam. Pieniędzy też nie — dodał cicho.
— Jak to? — Ewa usiadła, wpatrując się w niego z pustym talerzem i łyżką. — Gdzie one są? Kupiłeś mieszkanie jakiejś lalusiu?
— Przestań! — Wojtek podniósł głos. — Oddałem je tej kobiecie, a raczej szpitalowi, na operację.
— Tej, której mąż zginął w wypadku? Ale ty co do tego? Ciebie uniewinnili. Nie rozumiem.
— Ja nie jestem winny. On nie był winny. Po prostu znaleźliśmy się w złym miejscu, w złym czasie. On zginął, ona została kaleką, a ma syna…
— Więc jej żal. A mnie nie szkoda? Nam nie szkoda? Całe życie odkładaliśmy, ty się harowałeś na śmierć. Mieszkamy w kawalerce. Ja szukałam, oglądałam meble… Oszalałeś. — Ewa wstała, rzuciła talerz na stół i wybiegła z kuchni.
Wojtek westchnął, poszedł za nią. Siedziała na kanapie, skrzyżowane ręce, wzrok w okno. Dotknął jej ramienia. Ewa wzdrygnęła się, strącając jego dłoń.
— Przepraszam, iż nie porozmawialiśmy. Ale to ja zarobiłem te pieniądze, miałem prawo nimi rozporządzić. My jesteśmy zdrowi. Ona jest kaleką, sama z dzieckiem. Nie mógłbym żyć w spokoju…
— Ale dlaczego ty? — przerwała, głos jej drżał.
— Przykro mi. Tak postanowiłem.
— Nigdy więcej nie odWojtek spojrzał na nią po raz ostatni, westchnął głęboko i wyszedł, a za nim zamknęły się drzwi, kończąc rozdział, którego nikt nie planował.