Każdego popołudnia, po wyjściu z gimnazjum, Tomek szedł brukowanymi uliczkami z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię i dzikim kwiatkiem ostrożnie trzymanym w dłoni.
**Kwiat, który nigdy nie zwiędł**
Uliczki Sandomierza pachniały świeżym chlebem i wilgotną ziemią po deszczu. To było małe miasteczko, gdzie wszyscy się znali, a plotki roznosiły się szybciej niż wiatr. Wśród tych ulic codziennie przechodził dwunastoletni chłopiec smukły, o głębokim spojrzeniu i spokojnym kroku, jak na swój wiek. Nazywał się Tomek Kowalski.
Jego cel był zawsze ten sam: Dom Opieki Jesienne Promienie, stary, kremowy budynek z dużymi oknami i ogrodem pełnym róż. Nie było dnia, żeby po szkole nie przekroczył jego zardzewiałej bramy.
Wchodził powoli, witając się ze wszystkimi: z panią Jadzią, która robiła na drutach na ławce przy wejściu; z panem Janem, który zawsze prosił go o cukierka; i z personelem, który patrzył na niego z czułością. Wiedzieli, iż Tomek nie przychodził z obowiązku, ale z wyboru, którego nie każdy rozumiał.
Wchodził na drugie piętro, na sam koniec korytarza, do pokoju 214. Tam czekała na niego pani Zofia Nowak, starsza kobieta o siwych włosach i wzroku raz nieobecnym, raz pełnym życia.
Dzień dobry, pani Zofio mówił, odkładając plecak na krzesło. Przyniosłem pani ulubiony kwiat.
A ty kim jesteś, kochanie? pytała prawie zawsze z łagodnym uśmiechem.
Po prostu przyjacielem odpowiadał.
Pani Zofia była niegdyś nauczycielką literatury, elegancką kobietą o silnym charakterze. Ale Alzheimer stopniowo odbierał jej fragmenty pamięci. Dla niej dni się powtarzały, a twarze mieszały. Mimo to, gdy Tomek był przy niej, w jej oczach pojawiała się iskra.
Przez miesiące czytał jej wiersze Miłosza i opowiadania Prusa. Czasem malował jej paznokcie na brzoskwiniowo, innym razem czesał je delikatnie, zaplatając warkocze, jakby była jego wnuczką. Śmiała się z jego żartów, płakała w ciszy, gdy coś poruszyło jej duszę, lub myliła go z dawnym adoratorem z młodości.
Personel mówił, iż Tomek miał starą duszę w młodym ciele. Nie przychodził z litości ani dla szkolnych punktów przychodził, bo chciał.
Ten chłopiec ma serce jak dzwon mawiała pielęgniarka Halina, najstarsza w domu opieki.
**Tajemnica, której nikt nie znał**
Przez cały czas, gdy ją odwiedzał, Tomek nigdy nie powiedział, iż nie był dla pani Zofii zwykłym przyjacielem. Był jej wnukiem. Jedynym.
Historia była smutna: gdy Zofia zaczęła zapominać, jej jedyny syn, ojciec Tomka, postanowił umieścić ją w domu opieki. Najpierw odwiedzał ją często, ale z czasem wizyty stały się rzadsze aż w końcu zupełnie przestał przychodzić. Mówił, iż widok matki w takim stanie go zbyt boli. Tomek zaś nie wyobrażał sobie zostawienia jej samej.
W domu ojciec unikał rozmów o niej. To już nie ta sama kobieta mówił chłodno. Najlepiej, żeby tam została.
Ale dla Tomka ona wciąż była jego babcią. choćby jeżeli nie pamiętała jego imienia, choćby jeżeli czasem nazywała go Władkiem lub Kazikiem, on wiedział, iż gdzieś w zakamarkach jej umysłu wciąż było miejsce dla miłości.
**Wyznanie**
Pewnego zimowego dnia, gdy czesał ją przy oknie, Zofia spojrzała na niego uważnie. Jej oczy, na moment, zdawały się go rozpoznawać.
Masz oczy mojego syna szepnęła.
Tomek uśmiechnął się.
Może los mi je pożyczył.
Ona zniżyła głos, jakby zdradzała sekret.
Mój syn odszedł, gdy zaczęłam zapominać powiedział, iż już nie jestem jego matką.
Tomek poczuł ból, ale nie zaprzeczył. Ścisnął jej dłoń mocniej.
Czasem, gdy pamięć znika, ludzie też odchodzą. Ale nie wszyscy zapominają.
Spojrzała na niego, jakby te słowa przyniosły jej ukojenie, po czym znów zanurzyła się w swoich myślach.
**Ostatnie lato**
Tego roku stan Zofii się pogorszył. Dni, gdy była przytomna, były rzadkie, czasem nie mogła choćby wstać z łóżka. Tomek przez cały czas ją odwiedzał, choćby jeżeli miał tylko czytać, gdy spała, lub zostawiać kwiaty na stoliku.
Pewnego popołudnia lekarz domu opieki zwrócił się do niego:
Synu, twoja babcia jest bardzo słaba. Może nie doczekać zimy.
Tomek spuścił głowę, ale nie płakał. Wiedział, iż ten moment nadejdzie.
W jej ostatnie urodziny przyszedł z całym bukietem dzikich kwiatów. W pokoju pachniało łąką. Spojrzała na niego i z jasnością umysłu, której nie miała od miesięcy, powiedziała:
Dziękuję, iż o mnie nie zapomniałeś.
To był ostatni dzień, kiedy mogli porozmawiać.
**Pożegnanie**
Zofia odeszła cichym świtem. Na jej nocnym stoliku pozostał dziki kwiat zwiędły, ale nienaruszony, jakby trzymał się życia, dopóki ona nie odeszła.
Pogrzeb był skromny. Przyszło kilka osób: kilku dawnych kolegów z pracy, personel domu opieki i Tomek. Jego ojciec pojawił się w ostatniej chwili, poważny, bez łez.
Pielęgniarka Halina, wzruszona, podeszła do Tomka.
Synu, dlaczego nigdy nie przestałeś jej odwiedzać?
Tomek spojrzał na nią z zaczerwienionymi oczami.
Bo to była moja babcia. Wszyscy ją zostawili, gdy zachorowała. Ja nie. choćby jeżeli już nie wiedziała, kim jestem.
Ojciec, który usłyszał te słowa, spuścił głowę ze wstydem. Nic nie powiedział, ale pod koniec ceremonii podszedł do Tomka i położył mu dłoń na ramieniu.
Zrobiłeś to, czego ja nie potrafiłem szepnął. Dziękuję.
**Epilog**
Minęły lata. Tomek dorósł, skończył studia i został pisarzem. Jego pierwsza książka nosiła tytuł Kwiat, który nigdy nie zwiędł i była dedykowana pamięci pani Zofii.
W dedykacji napisał:
Dla mojej babci, która nauczyła mnie, iż prawdziwa więź rodzinna nie zależy od pamięci ale od serca.
Na okładce









