Codziennie pisałam listy do syna z domu starców nie odpowiadał, aż pewnego dnia pojawił się nieznajomy, by zabrać mnie do domu
Mój syn namówił mnie, bym zamieszkała w domu opieki, a ja każdego dnia wysyłałam mu wiadomości, jak bardzo tęsknię. Ignorował je wszystkie, aż niespodziewanie pewien człowiek wyjaśnił, dlaczego tak się działo, i zaproponował, bym wróciła pod swój dach.
Gdy skończyłam 81 lat, zdiagnozowano u mnie osteoporozę, przez co trudno mi się było poruszać. Mój syn Tadeusz i jego żona Krystyna postanowili oddać mnie do domu spokojnej starości, bo choroba utrudniała opiekę.
Nie możemy zajmować się tobą całą dobę, mamo powiedział Tadeusz. Musimy pracować, nie jesteśmy przecież pielęgniarzami.
Nie rozumiałam, dlaczego nagle się zmienił, zawsze starałam się być niezauważalna. Gdy wychodziłam z pokoju, używałam balkonika, by nikomu nie przeszkadzać.
Przysięgam, będę siedzieć cicho. Proszę, nie oddawajcie mnie do tego domu. Twój ojciec zbudował go dla mnie, chcę tu zostać do końca błagałam.
Tadeusz tylko machnął ręką, mówiąc, iż dom, który pozostawił mój zmarły mąż Stanisław, jest za duży dla mnie samej.
Mamo, pozwól nam z Krystyną tu zamieszkać! Pomyśl, ile przestrzeni można zrobić siłownię i gabinety. Jest tyle miejsca na przebudowę przekonywał.
Wtedy zrozumiałam: jego decyzja nie wynikała z troski, ale z chęci przejęcia mojego domu. To złamało mi serce. Płakałam, widząc, jak mój syn stał się egoistą. Gdzie popełniłam błąd? pytałam siebie tamtego wieczora. Byłam pewna, iż wychowałam dobrego człowieka, ale widocznie się myliłam.
Bez wyboru zgodziłam się na przeprowadzkę do pobliskiego domu opieki, gdzie, jak zapewniali, będę być pod stałą opieką.
Nie martw się, mamo, będziemy cię odwiedzać jak najczęściej obiecał Tadeusz.
Naiwnie myślałam, iż będzie znośnie, skoro przyjdą. Ale nie wiedziałam, iż to tylko puste słowa dla uspokojenia sumienia.
Dnie w domu starców wlokły się bez końca. Personel był uprzejmy, sąsiedzi mili, ale tęskniłam za rodziną, nie za obcymi. Nie mając telefonu, codziennie pisałam do Tadeusza, pytałam o zdrowie, prosiłam, by zajrzał. W odpowiedzi cisza. Ani jednej wizyty.
Minęły dwa lata, straciłam nadzieję na spotkanie z bliskimi. Proszę, zabierzcie mnie do domu szeptałam w modlitwach, ale w końcu starałam się pogodzić z losem.
Pewnego dnia pielęgniarka powiedziała, iż na recepcji czeka na mnie mężczyzna około czterdziestki. Czyżby Tadeusz? pomyślałam, chwytając balkonik. Ale zamiast syna ujrzałam kogoś, kogo nie widziało








