Jadwiga powoli stąpała po idealnie przystrzyżonej trawie, jakby wchodziła na scenę. Każdy jej ruch był precyzyjny, zimno wyważony. Wiedziała: to nie zwykły powrót. To jej zemsta.
Starsi pan Ludwik patrzył na nią wzrokiem, który niemal parzył. Drewnianą laskę ściskał tak mocno, iż jego palce zbiegły się bielą. W jego spojrzeniu było wszystko gniew, pogarda, ale też ten dawny, drapieżny błysk, którym przez dziesięciolecia przygniatał każdego.
Kupić? zaśmiał się szyderczo. Dziewczyno, te domy należą do mojej rodziny. Do mojego rodu. Dopóki ja żyję, pozostaną tutaj.
Jadwiga podeszła bliżej.
Właśnie dlatego odparła cicho. Bo niedługo już pożyjesz.
Mężczyźnie zadrgały wargi. Chciał się roześmiać, ale wyrwał się z niego kaszel. Lata, alkohol i ciężar władzy zrobiły swoje.
Za płotami sąsiadów pojawiły się twarze. Wszyscy widzieli tę scenę, nikt nie śmiał się wtrącić, ale ciekawość była silniejsza niż strach.
Oszalałaś, Jadziu warknął starzec. Nikt ci tu nic nie sprzeda.
Jadwiga wyciągnęła z torby teczkę.
To umowy. Już kupiłam pół ulicy. Pani Zofia miała długi, jej syn utonął w kredytach. Firma pana Stanisława splajtowała. Wszyscy przyszli do mnie.
Ludwik błysnął oczami.
Kłamstwo!
Jadwiga otworzyła teczkę i pokazała kopie dokumentów.
To dopiero początek. Ale ty, panie Ludwiku, masz tajemnice, które są warte więcej niż te ściany.
Starzec zatoczył się.
Jakie tajemnice?
Uśmiech Jadwigi był lodowaty.
Myślisz, iż nic nie wiem. A ja wiem, jak “zostałeś wdowcem” w tym czasie. Wiem, iż moja matka pewnego ranka po prostu zniknęła, a ty mówiłeś, iż zabrał ją zawał. Nie było sekcji. Nie było pytań. Ty opłaciłeś lekarzy, policjantów.
Wśród sąsiadów przebiegł pomruk. Za oknami mignęły przestraszone spojrzenia.
Kłamstwo! ryknął Ludwik. Wszyscy wiedzą, iż była chora
Chora? przerwała mu twardo Jadwiga. A może po prostu stała ci na drodze razem ze swoim majątkiem?
Mężczyzna zachwiał się, ale gwałtownie odzyskał głos.
Nie masz dowodów.
Jadwiga uniosła rękę.
A to co?
Wyciągnęła cienki, zniszczony zeszyt. Twarz starca stała się ziemista.
To
Tak. Pamiętnik mojej matki. Znalazłam go w starej skrzyni u krewnych. Jest tam wszystko. Jej obawy, skargi. Opisała, jak podkładałeś jej leki do herbaty, by wyglądała na słabą. Jak sfałszowałeś testament.
Oczy Ludwika rozszerzyły się. Laska wyślizgnęła mu się z dłoni, omal nie spadając na ziemię.
Kłamstwo wszystko kłamstwo
Jadwiga wzruszyła ramionami.
Może. Ale wiesz, co uwielbiają dziennikarze? Takie historie. Zwłaszcza te poparte dokumentami.
Na ulicę opadła cisza. Tylko wiatr kołysał gałęziami drzew.
Ludwik podniósł rękę, jakby chciał uderzyć, ale zadrżał. Laska upadła, a on sam osunął się powoli na ławkę przed gankiem. Jego twarz wykrzywiła się, a godność zastąpiła bezradność. Władca rodu po raz pierwszy wydał się słaby.
To moja ulica charczał, łapiąc powietrze.
Już nie odparła cicho Jadwiga.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do samochodu.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Z domów wyszli sąsiedzi. Pani Zofia, blada, z potarganymi włosami, ściskała w dłoni papier.
Ma rację! krzyknęła. Sprzedałam jej wszystko nie mogliśmy spłacić długów
Za nią wyszedł pan Stanisław, spuszczając wzrok.
Moja firma upadła mruknął. Też podpisałem.
Głos tłumu rósł. Jedni płakali, inni klęli. Ulica, która dotąd wydawała się nieskazitelnie czysta, teraz rozpadła się pod ciężarem kłamstw.
Jadwiga odpaliła silnik. W lusterku wstecznym jeszcze raz ujrzała obraz: Ludwik nieruchomy na ławce, jak rozbity posąg, a wokół niego rodzina krzątała się, próbując ratować resztki.
W piersi czuła ucisk lat bólu, ale teraz po raz pierwszy nie męczył jej. Ból już nią nie władał.
Jej dłonie spokojnie trzymały kierownicę. Wiedziała: nie wróciła tu na darmo.
Trzydzieści dwa lata temu wyrzucili ją stąd jak śmiecia.
Dziś to ona stała się nową panią tej ulicy.
Zakończenie: Ulica, która niegdyś należała do rodu Ludwika, przeszła w ręce Jadwigi. Jej zemsta nie była krzykiem ani przemocą ale papierami, chłodnym rozumem i czasem, który w końcu wszystko ułożył na swoim miejscu.















