Kanał Koryncki znają chyba wszyscy. Któż nie uczył się o nim na lekcjach historii czy geografii? To właśnie od niego większość osób zaczyna swoją przygodę z Peloponezem. Nie inaczej było w naszym przypadku. Powitanie z tym zakątkiem Grecji rozszerzyliśmy o dodatkowe dwa miejsca w bliskim sąsiedztwie kanału – malowniczy Akrokorynt oraz zatopione miasto.
Kanał Koryncki
Na Peloponez wyskoczyliśmy bezpośrednio z Aten. Nasz road trip rozpoczęliśmy więc bezpośrednio w stolicy, skąd od Kanału Korynckiego dzielił nas dystans ok. 80 km. Po dotarciu na miejsce parkujemy samochód nieopodal dużego skrzyżowania i sklepików z pamiątkami, które znajdują się tuż obok starego mostu. To jedno z dwóch miejsc, z których można w miarę swobodnie podziwiać Kanał Koryncki. Niestety przyjechaliśmy w czasie, gdy był on zamknięty dla statków. Bliżej jego północnego krańca trwała budowa, która doprowadziła do osunięcia sporej ilości ziemi i skał. W efekcie, kanał został zablokowany. Przekonaliśmy się o tym, gdy udaliśmy się do mostu pieszego, z którego wcześniej można było skakać na bungee. Aktualnie to właśnie w jego okolicach trwały prace budowlane, a my możemy podziwiać nie tylko sam kanał, ale też sunące ponad nim i bezpośrednio w nim koparki i ciężarówki. Nie do końca na takie widoki liczyliśmy. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Czy jakoś tak.
Akrokorynt
Planując nasz road trip po Peloponezie z góry założyliśmy, iż po wizycie przy Kanale Korynckim odwiedzimy znajdujące się w jego bliskim sąsiedztwie ruiny. Akrokorynt, bo o nim mowa, to mające 575 m n.p.m. wzgórze, na którego szczycie znajduje się akropol dla położonego niżej Koryntu, który później przekształcono w twierdzę. Już sam dojazd na teren stanowiska archeologicznego to doświadczenie samo w sobie. Głównie dlatego, iż wiedzie tam kręta, asfaltowa i szalenie widokowa droga. Po krótkiej przejażdżce docieramy na parking znajdujący się poniżej głównej bramy. gwałtownie parkujemy auto i ruszamy na zwiedzanie.
Zwiedzanie Akrokoryntu
Wstęp na teren Akrokoryntu jest bezpłatny. Warto jednak mieć na względzie, iż ruiny są otwarte jedynie od 8 do 15.30. Na szczęście docieramy tam ok. godziny 12, nie musimy się więc bardzo mocno spieszyć. Majowy Akrokorynt skąpany jest w różnokolorowych kwiatach. Dominują jednak maki i koniczyny. Po przekroczeniu bramy pniemy się ku centralnej części ruin, trzymając się blisko okalających je murów. Towarzyszy nam dźwięk kosiarki, który odrobinę psuje panującą tu atmosferę. Kierujemy się więc ku północnej części ruin, mijając po drodze Kościół św. Demetriosa. W dość wysokich momentami trawach znajdujemy ścieżkę, która prowadzi nas wzdłuż murów. Rozciągające się stąd widoki na Zatokę Koryncką, Korynt czy biegnącą w dole autostradę są naprawdę imponujące. Nasza ścieżka funduje nam choćby małą sekcję wspinaczkową, gdy musimy wejść ciut wyżej, ku zachodniej części Akrokoryntu.
Najlepsze punkty widokowe Akrokoryntu
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie udali się do najwyższych punktów na terenie Akrokoryntu. W pierwszej kolejności maszerujemy ku szczytowi wzniesienia. Tam również trafiamy na fragmenty murów. Niestety atakują nam tam hordy wściekłych owadów, więc gwałtownie stamtąd uciekamy. Zaglądamy oczywiście do świątyni Afrodyty. Cóż, Akrokorynt zasłynął m.in. z tego, iż tutejsze kapłanki, zwane córami Koryntu, które uprawiały tzw. sakralną prostytucję. W dużym skrócie – w ramach religijnych praktyk uprawiały seks. Cóż, chyba w ten sposób można nazwać połączenie przyjemnego z pożytecznym, prawda? Następnie schodzimy do cystern, skąd kierujemy się ku najlepszemu punktowi widokowemu Akrokoryntu, czyli strzelistej wieży. Rozciągająca się z niej panorama 360 stopni pozwala podziwiać teren praktycznie całych ruin. Na szczęście docieramy tam chwile po tym, jak opuszcza ją duża, szkolna i bardzo głośna wycieczka. Mamy więc wieżę praktycznie tylko dla siebie.
Droga powrotna i wrażenia
Na wieży spędzamy dłuższa chwilę, podziwiając wiosenne, kolorowe krajobrazy. Ponieważ jednak czeka nas tego dnia jeszcze kilka atrakcji do odwiedzenia, ruszamy w dół, ku parkingowi. Stromym zboczem schodzimy ku niewielkiej polanie z charakterystycznym rozłożystym drzewem. Cały teren porastają połacie stokrotek. Chętnie byśmy tu chwilę posiedzieli, ale rozsądek wygrywa i idziemy wprost do auta. Akrokorynt nas zachwycił. Zarówno pod kątem samych ruin, ich lokalizacji, ciekawej historii, ale przede wszystkim widoków, jakie się stąd rozciągają. Mamy jednak cenną radę – wybierając się tu, koniecznie porządnie wysmarujcie się kremem z filtrem oraz weźcie jakieś nakrycie głowy i zapas wody. Cienia prawie tu nie ma, i nie trudno o słoneczne poparzenie czy udar. My w szczególności polecam Akrokorynt w wiosennym wydaniu. Zachwyci Was feerią barw!
Sunken City – zatopione miasto
Po upalnym zwiedzaniu Akrokoryntu Marek uznał, iż czas na relaks. Dlatego bezpośrednio z ruin udaliśmy się do niewielkiej miejscowości Epidaurus. To właśnie przy niej, w niewielkiej zatoce znaleźć można zatopione ruiny miasta. No dobra, może nie miasta, willi z II wieku n.e. Ale nazwa ta dość mocno się przyjęła. Ruiny znajdują się na głębokości ok. 3 m, można więc do nich popłynąć jedynie z maską i rurką, z czego Marek skwapliwie korzysta. Dla mnie woda jest za zimna, więc zatapiam się w lekturze leżąc na plaży. W międzyczasie zaczepia mnie Angielka, która jak się okazało, organizuje wycieczki snorkelingowe do ruin. W tym czasie, w okolice Sunken City dopływa ekipa turystów szykujących się nurkowanie. Widzisz ich? – pyta, wskazując na łódkę wypełnioną zagranicznymi gośćmi. Założę się, iż agencja turystyczna, która ich tu przywiozła i wyciągnęła od nich kasę, choćby nie wspomniała, iż ruiny są praktycznie tuż przy brzegu i nie trzeba specjalnego transportu, by się do nich dostać. Moja rozmówczyni opowiada również o tym, iż woda jest faktycznie wyjątkowo zimna jak na maj. Jeszcze w kwietniu padał tu śnieg. Dopiero niedawno zrobiło się faktycznie cieplej.
Markowe wrażenia z pływania w Sunken City
Po długiej i dość upalnej wycieczce po Akrykoryncie miałem dużą ochotę, żeby się przepłynąć i schłodzić. Więc czemu nie zrobić tego przy zatopionym mieście? Miasto to może za dużo powiedziane, bo są to raptem 2-3 zabudowania. Zanim się zanurzyłem, odpaliłem jeszcze drona, na którym dość dobrze było wszystko widać. Budynki znajdują się bardzo blisko plaży i spokojnie można do nich choćby dojść, bez konieczności pływania. Ja jednak ubrałem płetwy i gwałtownie dotarłem do zabudowań. Stanowczo odradzam wycieczki tutaj bez obuwia ochronnego, ponieważ w tej chwili miejsce to w sporej ilości zamieszkują jeżowce. Również pływając trzeba uważać na to, gdzie się człowiek opiera, ponieważ poziom wody jest niski. Jednak samo wrażenie wpływania do budynku i pomiędzy jego ściany jest świetne. Szkoda, iż nie zachowała się ani jedna cała amfora, ale choćby ich podstawy są ciekawe. W pływaniu z maską i rurką zawsze lubię taką kwestię, iż człowiek swobodnie unosi się ponad podwodnym światem. Zupełnie zmienia perspektywę od tej znanej na co dzień. Tak więc, pomimo iż nie jest to bardzo duża atrakcja, to i tak bardzo polecam udać się do zatopionego „miasta”, gdzie samemu można się poczuć trochę jak dron. Mi się bardzo podobało i spędziłem tam dobre 30 minut.