„Kajaki” (wspomnienia mieszkańca)

roland-gazeta.pl 2 tygodni temu

Tylko średzianie wiedzą o co chodzi. To nie łajba do pływania tylko akwen, kiedyś składający się z dwóch dzikich stawów połączonych mostkiem. w tej chwili uporządkowany i „wybetonowany”, ale przed wieloma laty było inaczej.

Większy staw, nad brzegami którego rosły wierzby gałęziami muskającymi czystą taflę spokojnej wody. Mniejszy, przy łączce cmentarnej zarośnięty sitowiem i tatarakiem, w okresie letnim rozbrzmiewał kumkaniem żab. Ten ich głos dobiegał wieczorami aż do Rynku.

Średzianie wiedzą, iż po godz. 17:00 żywego ducha nie można było spotkać na Placu Wolności (Rynek) – spokój i cisza, klimat małomiasteczkowy. Uroczo. Rano słychać było pianie kogutów.

Na „Kajaki” można się było dostać tak jak obecnie, z „miasta” albo ulicą Jana Kilińskiego, ewentualnie ulicą Górną. Idąc ulicą od Ratusza w dół przechodziliśmy koło domu państwa Szulców i zaraz po kilkudziesięciu metrach zaczynała się grobla obrośnięta starymi lipami. Idąc tą groblą spotykaliśmy wędkarzy, którzy nęcili ryby ich przysmakami, nic w tym wyjątkowego. Tak to się robi, gdy do domu chce się wrócić z pięknym karpiem, linem czy szczupakiem. Ale wyjątkowy był jeden wędkarz, który przychodził z kozami. To pan Mykicki. On cierpliwie patrzył w spławik na wodzie, one - kozy oczywiście, cierpliwie skubały trawę na grobli.

Ja, razem z kolegami z Placu Wolności - Kempiakami, Kamieniami, Zublami, Ginterami, Koniecznymi oraz Mietkiem Adamskim, nie przychodziliśmy tam aby skubać trawę, ale opalać się i pływać. Mietek, jako najstarszy czuwał nad naszym bezpieczeństwem, uczył odpowiedzialności w wodzie i nauczył nas pływać. Tym sposobem każdy z nas „pruł” wodę - żabką i kraulem.

Podczas wakacji wybieraliśmy się na „Kajaki” zaopatrzeni w koce, coś do jedzenia oraz oranżadę ze średzkiej wytwórni, która znajdowała się na ulicy Bieruta (obecnie Świdnicka). To czasy, kiedy chodziliśmy do szkoły podstawowej. Parę lat później, przed maturą, na „Kajakach” wybudowano wyspę, więc dla lepszego widoku i spokoju „zasiedliliśmy” ją z kolegami i koleżankami. Alek Korsak w rzeczy samej, ciągle popisywał się przed „laskami”. Przypłynął kajakiem i postanowił cztery dziewczyny z wyspy hurtem przetransportować na drugi brzeg . Kajak w połowie drogi pogrążył się w wodzie i już nie wypłynął. Dziewczyny złorzecząc, przy pomocy Alka wykaraskały się na brzeg. Wszystko skończyło się OK. Złe i mokre pobiegły do domu. Tylko kajak nie chciał się oderwać od dna. I tu przypomina mi się dowcip z tamtych czasów, też o wodzie. Dwóch Szkotów założyło się o szklaneczkę whisky, kto dłużej wytrzyma pod wodą… I do tej pory nie wiadomo kto wygrał.

Pozdrawiam,
Woytek Kopacz

Idź do oryginalnego materiału