Wszystko przebiegało w miarę spokojnie. Wracaliśmy wieczorami do domu, jedliśmy kolację przy jednym stole, a potem każdy rozchodził się do swojego pokoju. Nikt nikogo nie zaczepiał ani nie wchodził sobie w drogę. Ale miesiąc temu w naszym mieszkaniu pojawił się jeszcze jeden lokator. I wtedy wszystko się zaczęło…
Mój były postanowił, iż zamieszka z nową partnerką „na kocią łapę”. Przy rozwodzie ustaliliśmy jasno, iż wszystkie sprawy sercowe zostawiamy za drzwiami mieszkania. Do tej pory dotrzymywał słowa, ale teraz samowolnie zmienił reguły.
Ta kobieta okazała się wyjątkowo trudną osobą. Od pierwszej chwili poczuła się tutaj jak gospodyni, choć nie mam pojęcia, z jakiego niby powodu. Najpierw próbowałam nie zwracać na nią uwagi, ale niektórych rzeczy po prostu nie da się zignorować. Po tym, jak ugotowała obiad, kuchnia wyglądała jak pobojowisko – zlew pełen brudnych naczyń, a ona stwierdziła, iż jest zmęczona i zmyje „później”. A ja niby jak mam przygotować sobie jedzenie? Przecież naczynia są moje! Ale jej to absolutnie nie obchodziło – spokojnie wychodziła do swojego pokoju i tyle.
Przez jakiś czas zaciskałam zęby i milczałam, ale w końcu nie wytrzymałam i porozmawiałam z byłym mężem. On wzruszył ramionami, mówiąc, iż nie zamierza się mieszać w nasze „babskie sprawy”. Po miesiącu zaproponował, żebym sprzedała mieszkanie i się wyprowadziła.
Odmówiłam, bo wiedziałam, iż za swoją część ledwo wystarczy mi na pokój w akademiku albo na wynajem kawalerki na obrzeżach miasta. Wytrzymałam jeszcze kilka miesięcy. Kiedy ponownie zwróciłam się do niego, jego odpowiedź powaliła mnie z nóg – zaproponował, iż odkupi ode mnie moją połowę mieszkania i żebym „w końcu zrobiła sobie wygodnie gdzieś indziej”.
Wtedy zrozumiałam, iż cała ta sytuacja została wykreowana celowo, żeby mnie stąd wykurzyć. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż jeżeli teraz odpuszczę, to niedługo nie będę miała ani tych pieniędzy, ani dachu nad głową.
Odmówiłam sprzedania swojej części. Nie tego się spodziewali. Ale to, co zaczęło się później, przeszło moje najgorsze wyobrażenia. Rano nie mogę dostać się do łazienki na czas i przez to zaczęłam spóźniać się do pracy, a w mojej szkole nie wybaczają takich rzeczy. Moje rzeczy stały się „wspólne” – choćby w moich butach chodzi ta kobieta!
Wiem, po co to wszystko – żeby złamać mi nerwy. Ale wiedzieć to jedno, a wytrzymać – drugie. Jestem nauczycielką, nie stać mnie na spłacenie jego połowy mieszkania. Kredytu też nie dostanę. I co mam zrobić? Żyć tutaj dłużej nie mogę, a wyprowadzić się nie mam dokąd…