„Już dłużej nie mogę żyć w kłamstwie – wyznała przyjaciółka podczas kolacji”

newsempire24.com 2 tygodni temu

Siedziałem przy stoliku w jednej z eleganckich restauracji przy Krakowskim Ryneczku, kiedy moja przyjaciółka Walentyna, pośród szumu sztućców i szklanek, nagle wyznała, iż nie może dłużej żyć w kłamstwie.

Co ty, zwariowałaś? Ile to kosztuje? wykrzyknęła Łucja, prawie wypuszczając menu z ręki, gdy zobaczyła ceny deserów.

Walentyna wzruszyła ramieniem, poprawiła szalik na szyi i uśmiechnęła się tym cichym uśmiechem, którym zwykle witała niespodziewanych gości, kiedy w domu panował bałagan.

Spokojnie, Łucjo. Raz w roku można sobie pozwolić na małe przyjemności jej głos lekko drżał, choć starała się brzmieć beztrosko. Kelner! Poproszę dwa tiramisu i dwie kawy Americano.

Kelner, młody chłopak z włosami uczesanymi do tyłu, skinął głową i zniknął cicho jak cień. Łucja przyglądała mu się zdziwionym wzrokiem, po czym ponownie zwróciła się do przyjaciółki.

Walencjo, przecież jesteś na emeryturze. Skąd weźmiesz na to pieniądze? Mogłyśmy po prostu usiąść w zwykłej kawiarni, nie ma potrzeby wzrok jej błądził po marmurowych ścianach, kryształowych żyrandolach i białych obrusek. W powietrzu unosił się zapach drogich perfum i świeżych kwiatów w wysokich wazonach.

Bo naprawdę tego potrzebuję. Rozumiesz? Tylko tutaj, dziś właśnie Walentyna zaciśnęła serwetkę tak mocno, iż kostki palców pobieleły. Zawsze dbała o dłonie, smarowała je kremem wieczorem i nosiła rękawiczki zimą. Łucja pamiętała, jak jako nastolatki marzyły o pięknych rękach jak u artystek. Walentyna miała teraz zadbane dłonie i subtelny różowy manicure, ale teraz drżały.

Walentyno, co się stało? Jesteś chora? pochyliła się łokciem nad stołem, obniżając głos.

W jej oczach błysnęły czerwone łzy, niedawno wypłukane. Nie, czyli tak nie wiem zdjąła okulary, przetrzeć je przegubem szalika i założyła na nowo. Po prostu jestem zmęczona, Łucjo. Tak zmęczona

Przyniesiono kawę i ciasta. Tiramisu wyglądało jak dzieło sztuki, posypane kakao i ozdobione gałązką mięty. Łucja automatycznie sięgnęła po łyżeczkę, ale nie zjadła, tylko kręciła nią w palcach.

Z czego jesteś zmęczona? Z życia? Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Emerytura ledwo starcza, ceny rosną, dzieci dzwonią raz w miesiącu, wnuki przyjeżdżają tylko na urodziny. Nie jesteś sama.

Nie Walentyna potrząsnęła głową, a łysy włos jej przybrał matowy odcień, choć zawsze dbała o fryzurę w salonie. Jestem zmęczona kłamać. Każdego dnia, każdej minuty. Kłamać dzieciom, tobie, sąsiadom, sobie samej.

Łucja odłożyła łyżeczkę. Serce przyspieszyło, jakby dusiło się pod żebrami.

Jakie to kłamstwo, Walentyno? O czym?

Walentyna odchyliła się w krzesle, zamykając oczy. Rzęsy, pomalowane tuszem, drżały na powiekach. Wciąż zachowywała piękno, mimo iż miała już sześćdziesiąt osiem lat, a jej sylwetka wciąż była smukła, co nie raz budziło w Łucji zazdrość.

Gienek nie ma wyszeptała powoli, otwierając oczy. Odszedł półtora roku temu.

Tiramisu wydawało się Łucji przesłodzone, choć nie spróbowała go. W gardle zrobiło się sucho.

Jak to nie ma? W zeszłym tygodniu mówiłaś, iż jedzie na ryby z Panem Kowalskim.

Um… zawał. Na działce, gdy kopał grządki. Znalazłam go wieczorem, leżał twarzą w ziemię, trzymając łopatę. głos Walentyny był spokojny, jakby opowiadała o kimś obcym.

Łucja poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Słowa utkwiły w gardle.

Wezwałam karetkę kontynuowała, ręce drżały coraz mocniej przyjechali, stwierdzili zgon. Pogrzeb w cmentarzu przy ul. Trojaczewskiej, tam gdzie rodzice.

Dlaczego nie powiedziałaś? Spotykamy się co tydzień! Mogłabym pomóc, wesprzeć

Nie wiem w końcu wzięła łyżeczkę, nabrała tiramisu, podniosła do ust, ale nie przełknęła, odłożyła z powrotem. Myślałam, iż dam radę. A potem Zuzanna z Petersburga dzwoniła, pytała, co u taty. Kazałam, iż wszystko w porządku, iż tata majstruje w garażu. Stałam przy oknie, patrzyłam na cmentarz, widoczny z balkonu, i zaczęłam kłamać.

Boże, Walentyno

Z czasem stało się łatwiej uśmiechnęła się krzywo, bez radości. Kłamać to po prostu. Najważniejsze, iż zaczęło się. Zuzanna pytała o ojca, mówiłam, iż łowi, naprawia auto, gra w domino. Siergiej z Moskwy przyjechał na moje urodziny w marcu, też pytał, a ja mówiłam, iż choruje, nie może wstać. On choćby nie nalegał, bał się zarazić.

Łucja słuchała, nie mogąc uwierzyć. Gienek Giennadij Iwanowicz, przyjaciel Misha z czasów szkolnych. Czterech przyjaciół od lat, wspólne święta, a teraz go nie było, a ona choćby nie wiedziała.

A Mishy nie powiedziałaś? zapytała, głos jej drżał zdradliwie. Byli przyjaciółmi.

Bo Misha od razu dzwoniłby do Siergieja albo do Zuzanny. Wszystko by się rozpadło.

Po co? Po co to wszystko? Łucja chwyciła Walentynę za rękę. Była lodowata, jak lód. Zwariowałaś?

Chyba tak odsunęła rękę pod stół. Kiedy go pochowałam, w mieszkaniu zrobiło się tak cicho. Stałam przy drzwiach, jego kapcie czekały, kurtka na wieszaku. Weszłam do salonu, usiadłam na kanapie i poczułam przerażenie. Nie od tego, iż umarł, ale iż nie wiem, co dalej robić.

Wspominała, jak poznały się na studiach, jak Walentyna kiedyś zerwała z przystojnym chłopakiem, a po miesiącu spotkała Gienka na balu w klubie związkowym. Był niski, w okularach, ale miły. Ona nie myślała, iż kiedyś się ożenią, a on codziennie przynosił kwiaty w piątki.

Mieszkaliśmy razem czterdzieści sześć lat łzy przetoczyły się po twarzy, choć starała się ich nie pokazać. Rano parzę herbatę na dwie kubki, potem wylewam jedną. Oglądam telewizję, chcę coś powiedzieć, odwracam się, a nikogo nie ma. W nocy budzę się, wyciągam rękę, a łóżko puste.

Waleczna, kochana

Nie, nie żałuj mnie. To ja winna. Powinnam od razu powiedzieć, ale się bałam. Myślałam, iż jeżeli będę kłamać, on wciąż żyje w garażu, na rybach, z przyjaciółmi. A jak powiem prawdę, wszystko się skończy.

Łucja wstała, przeszła wokół stołu i objęła przyjaciółkę za ramiona. Walentyna drżała, a kelner w kącie stał nerwowo, nie wiedząc, czy wtrącić się.

Dlatego cię tu przyprowadziłam wyciągnęła chusteczkę, wycierała oczy. Chciałam powiedzieć w godnym miejscu, żebyś nie krzyczała, nie obrażała. Żeby było pięknie. Gienek lubił piękno, pamiętasz? Zawsze mówił, iż życie trudne, więc trzeba je ozdabiać.

Pamiętam Łucja przetarła łzy rękawem swetra. Przynosił ci kwiaty w każdy piątek.

Tak, teraz sama je kupuję. W piątek wchodzę do kwiaciarni przy stacji, biorę chryzantemy, stawiam je w wazonie, mówię: dziękuję, głośno. Sąsiadka z dołu pewnie myśli, iż zwariowałam.

Obie milczały. Kawa ostygła, tiramisu straciło kształt. Za oknem zapadał zmierzch, włączano latarnie. Ludzie pędzili w pośpiechu, ktoś się śmiał, ktoś rozmawiał przez telefon. Życie toczyło się dalej, a w tej sali przy oknie rozpadał się ich mały, wymyślony świat.

Co teraz zrobisz? zapytała Łucja.

Nie wiem. Chciałam się z kimś podzielić. Dzwonić do dzieci jest straszne. Wyobrażasz sobie ich reakcję? Zuzanna na pewno się na mnie obrazi, bo kochała tatę, a ja półtora roku go oszukałam.

Obrazi się, ale potem wybaczy. Dzieci wybaczają, kiedyś.

A ty? Czy wybaczysz?

Łucja zastanowiła się. Oczywiście było to bolesne. Były przyjaciółkami od młodości, wszystko sobie opowiadały, dzieliły sekrety. A teraz tak. Czy ona zawsze była szczera? Czy nie ukrywała przed Walentyną, iż Misha ją podrywał, gdy był pijany? Czy nie kłamała, iż siniak miał od drzwi, nie od pięści? Każdy żyje w kłamstwie, tylko niektórzy mają większe, inni mniejsze.

Wybaczę odpowiedziała. Już wybaczyłam. Żal, iż musiałaś siedzieć z tym sama. Powinnam była przyjść, gdy zadzwoniłaś. Nie mogłam podnieść słuchawkę, bo słowa ginęły. Łatwiej było wymyślać kolejną historię o Gienku, niż powiedzieć prawdę.

Walentyna wzięła resztkę kawy, zmarszczyła brwi. Zimno już.

Zamówimy jeszcze? zaproponowała Łucja.

Nie, dziękuję. Muszę wrócić do domu, muszę wziąć leki na ciśnienie. sięgnęła po portfel. Łucja próbowała zapłacić, ale Walentyna machnęła ręką.

Zaprosiłam, ja płacę. Gienek zostawił małe ubezpieczenie, wystarcza. Na to skinęła na niedojedzone ciastka i na kwiaty w piątki.

Wyszliśmy na zewnątrz. Wiatr w październiku rozwiewał włosy, wdzierał się pod kurtki. Walentyna zadrżała, wąchając swój płaszcz.

Dziękuję, iż mnie wysłuchałaś powiedziała. Teraz przynajmniej jednej osobie powiedziałam prawdę. Może będzie lżej.

Będzie obiecałem, choć sam nie byłem pewien. A dzieciom kiedy powiesz?

Wkrótce. W najbliższy weekend Siergiej przyjedzie, wtedy powiem. Zadzwonię też do Zuzanny, niech przyjedzie, razem będzie łatwiej.

Chcesz, żebym był przy tobie? zapytała.

Nie, nie potrzebuję wsparcia. Muszę sama to rozwiązać. Ty po prostu bądź później. Kiedy oni wyjadą, a ja znów zostanę sama przyjdź na herbatę, albo po prostu siedź obok w milczeniu. Wystarczy, iż nie będę sama.

Objąłem ją mocno, naprawdę. Walentyna przytuliła się, a my staliśmy na środku ulicy, dwie starsze kobiety, obejmujące się jak w młodości, kiedy świat wydawał się łagodny, a problemy małe i łatwe do pokonania.

Przyjdę przysięgłam. Obiecuję. I Mishy przyprowadzę, niech też pożegna się z Gienkiem przy grobie.

Dobrze Walentyna odsunęła się, wytrzeć łzy. Idę już, bo się rozmarznięłam.

Zeszła w stronę przystanku, mała, krucha sylwetka w szarej kurtce. Patrzyłam na nią, myśląc, jak krucha jest ludzka egzystencja, jak łatwo się kruszy i jak trudno potem te kawałki zebrać.

Kilka dni później Walentyna zadzwoniła. Głos miał szorstkość i zmęczenie.

Powiedziałam rzuciła w słuchawkę.

Jak oni? zapytałam.

Zuzanna płakała trzy godziny. Siergiej milczał, tylko pięściami uderzał w stół. Potem pytał, dlaczego to zrobiłam, dlaczego kłamałam. Tłumaczyłam, jak mogłam. Nie wiem, czy go zrozumiał.

Zrozumieją. Czas leczy.

Mam nadzieję. Jedliśmy dziś na cmentarzu, nie mogłam tam iść. Każdego dnia widzę go z balkonu. Łucjo, przyjedziesz?

Już wychodzę.

Po krótkiej drodze dotarłam. Walentyna otworzyła drzwi, bladą, z czerwonymi oczami, ale jakby odciążona. Stała przy stole, czekała herbata i bułeczki.

Usiedliśmy w kuchni, popijaliśmy herbatę i jedliśmy bajgle. Walentyna opowiadała, jak Siergiej krzyczał, iż jest szalona, a Zuzanna obiecała przyjechać w następnym miesiącu i zamieszkać. Potem wszyscy się przytulili i płakali, każdy z własnym bólem.

Wiesz, naprawdę poczułam ulgę. Jakby odetchnęła moja dusza. Nie muszę już wymyW końcu zrozumiałam, iż prawda, choć gorzka, jest jedynym światłem prowadzącym mnie do spokoju.

Idź do oryginalnego materiału