Jestem tutaj gospodynią, a nie ty: dlaczego męczą mnie wizyty teściowej

polregion.pl 3 godzin temu

„Tu jestem gospodynią, nie ty”: dlaczego zmęczyły mnie wizyty teściowej

Każdy jej przyjazd to jak huragan, po którym zostaje chaos, a ja przez tydzień dochodzę do siebie. Nie, nie przesadzam. Moja teściowa jest kobietą z żelazną pewnością, iż tylko jej zdanie jest słuszne, a jej metody jedynie słuszne. Każda jej wizyta zamienia nasz dom w pole bitwy. A najgorsze, iż uważa, iż powinnam jej za to dziękować.

Zacznę od tego, iż mieszkamy z mężem w mieszkaniu, które dostałam po babci. Było stare, potrzebowało remontu, ale włożyliśmy w nie całe serce: wymieniliśmy okna, położyliśmy nowe tapety, przywieźliśmy nowe meble i sprzęty. Kiedy wreszcie zaczęło nabierać przytulności, gdy wszystko urządzaliśmy po swojemu, nagle zjawiła się teściowa.

Próbowaliśmy delikatnie ją odwieźć od pomysłu: mówiliśmy, iż trwa remont, wszędzie kurz, nie czas na gości. Ona jednak uparcie wsiadła w pociąg i przyjechała. Już pierwszego dnia zrobiła nam „niespodziankę”. Poszła do sklepu, kupiła, Boże wybacz, tapetę z ogromnymi różami — jak z filmów o latach 90. — i samodzielnie, bez pytania, okleiła jedną ze ścian w salonie. Choć choćby nie planowaliśmy tam remontu! Chcieliśmy najpierw skończyć łazienkę, wszystko było zaplanowane. A ona wzięła i przerobiła po swojemu.

Gdy wróciliśmy z pracy i zobaczyliśmy to… szczerze, nogi się pode mną ugięły. Ledwo powstrzymałam łzy. Mąż cały wieczór mnie uspokajał. A rano teściowa, jak gdyby nigdy nic, oskarżyła mnie o niewdzięczność. Że się starała, a ja „śmiem krzywo patrzeć”. Następnego dnia wyjechała obrażona. Mąż później sam wszystko poprawiał i choćby udało mu się wymienić tapetę w sklepie.

Wydawałoby się, iż wyciągnie wnioski i więcej się nie wtrąci. Ale to nie w jej stylu. Gdy tylko skończyliśmy remont, znów przyjechała. I zaczęło się od nowa… Tym razem nie podobało się jej, jak poukładaliśmy rzeczy. Wysypała wszystkie nasze ubrania z szafy na podłogę i zaczęła układać je „po ludzku”. Byłam w szoku. Gdy dotarła do mojej bielizny, zabrakło mi słów. Do tego jeszcze prawiła kazania:

— Koronkowa bielizna to niesmaczne. Tylko bawełna, i koniec tematu!

Tak bardzo chciałam wtedy odpowiedzieć: „A może kupisz mi też majtki — najlepiej takie, żebym w nich utonęła?”. Ale się powstrzymałam. A potem, gdy tylko wyjechała, znów wszystko poukładałam po swojemu. Wtedy poprosiłam męża, żeby z nią porozmawiał. Porozmawiał… tylko bez efektu.

Kolejne wizyty były podobne. Raz ręczniki wisiały „nie tak”, innym razem pieluszki były „szkodliwe”, a kiedy indziej pieluchy lądowały w koszu — „nie faszerujcie dziecka chemią!”. Pewnego razu faktycznie wyrzuciła zapas pieluch. Na szczęście mąż w porę interweniował i zabrał matkę do innego pokoju, bo już gotowałam się ze złości.

Pewnie myślicie, iż ją nienawidzę. Nie. Na odległość to wspaniała kobieta. Pomaga, doradza, dzwoni, interesuje się. ale gdy tylko przekroczy próg naszego domu — koniec. Moja cierpliwość się kończy. Nie potrafię się zrelaksować, czuję się jak gość we własnym domu.

Rozmowy nie pomagają. choćby własny syn dla niej nie jest autorytetem. Wszelkie uwagi ignoruje. Uważa, iż jestem złą gospodynią, bo nie zmywam naczyń jej metodą i nie układam ręczników wg kolorów. Jestem zmęczona. Nie chcę się z nią kłócić, nie chcę psuć relacji. Ale już nie potrafię znosić tego samowolnego dyktowania.

Powiedzcie, co mam zrobić? Jak wytłumaczyć teściowej, iż my z mężem mamy swoją rodzinę, swoje zwyczaje, swoje zasady — i nie ma prawa ich naruszać, choćby jeżeli „chce dobrze”? Jak obronić swoje granice, nie niszcząc relacji? Naprawdę nie wiem…

Życie uczy, iż czasem najtrudniej jest zachować spokój tam, gdzie powinno być najbezpieczniej — we własnym domu. Szacunek do cudzych decyzji to podstawa, choćby w rodzinie.

Idź do oryginalnego materiału