– Jestem mężem, a nie meble – powiedział cicho.
– Znowu kupiłeś nie ten chleb. Prosiłam bez pestek – Marzena odłożyła bochenek na stół, choćby nie patrząc na Jakuba.
– Był ostatni – odpowiedział spokojnie. – Dlaczego się od razu denerwujesz? Zwykły chleb.
– Kacperowi potem brzuch boli. Tobie łatwo mówić, nie ty podajesz mu leki w nocy i czuwasz przy nim.
Jakub na chwilę zamknął oczy i wolno wypuścił powietrze. Postawił torbę z zakupami pod oknem i usiadł na stołku, jakby celowo trzymał się z dala od rodziny. Chciał być blisko, ale nie potrafił.
W drzwiach zadzwoniła Justyna. Wpadła z podarunkami i uśmiechem. W domu siostry zawsze ogrom obowiązków, ale rodzinnych, ciepłych. Ciągnęło ją do tego ciepła.
– No jak tam, rodzinny spokój i błogi relaks? – zażartowała, zdejmując kurtkę.
– Gdyby. Ledwo się wyrabiamy. Teraz tylko lekcje, obiad, kąpiel, a potem prasowanie ubrań na jutro – Marzena wyładowywała torby. – Od rana na nogach, choćby nie usiadłam.
– Kolana jeszcze nie skrzypią? – zaśmiała się Justyna.
Jakub tylko skinął głową na powitanie i poszJakub westchnął, patrząc w okno, i pomyślał, iż może w końcu warto spróbować porozmawiać szczerze.