Jeśli myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj przeżyć beze mnie! wybuchnęła żona.
Tego wieczoru cisza w domu wydawała się szczególnie ciężka. Jadwiga powoli mieszała zupę, nasłuchując monotonnego tykania zegara na ścianie. Kiedyś ten dźwięk ją irytował w czasach, gdy dom wypełniały głosy synów, śmiech i ciągły ruch. Teraz tykanie stało się jedynym towarzyszem w pustej przestrzeni niegdyś gwarnego mieszkania.
Rzuciła szybkie spojrzenie na męża. Krzysztof, jak zwykle, siedział wpatrzony w telefon. Światło ekranu odbijało się w jego okularach, tworząc dziwne błyski. Dawniej znajdowała w tym coś przytulnego oto on, jej mąż, w domu, obok. Teraz ten widok budził tylko ciche rozdrażnienie.
Obiad gotowy powiedziała, starając się, by głos zabrzmiał zwyczajnie.
Skinął głową, nie podnosząc wzroku. Rozstawiła talerze piękne, z serwisu, który chowała na specjalne okazje. Ale jakie teraz specjalne okazje? Synowie zaglądają rzadko, wnuków jeszcze nie ma. Zostali tylko we dwoje w tym dużym domu, gdzie każdy kąt kryje wspomnienia lepszych czasów.
Jadwiga nalała zupę, starannie ułożyła świeżą zieleninę pietruszkę i koperek z parapetu, gdzie uprawiała zioła specjalnie dla jego ulubionych potraw. Obok talerza położyła świeży chleb, właśnie pokrojony w kromki.
Krzysztof w końcu odłożył telefon i wziął łyżkę. Zamarła, czekając na reakcję. Pierwsza łyżka. Druga. Przy trzeciej skrzywił się.
Znowu niedobre mruknął, odsuwając talerz.
Coś w niej pękło. Jadwiga spojrzała na swoje dłonie czerwone od gorącej wody, ze zgrubiałą skórą. Cały dzień spędziła na nogach: prała jego koszule, prasowała spodnie, gotowała tę cholerną zupę. Na kuchence wciąż bulkała jego ulubiona herbata ta, którą parzyła w specjalny sposób, bo inaczej jest niedobra.
Przeniosła wzrok na stos wyprasowanej bielizny każda rzecz złożona idealnie, jak lubił. Dwadzieścia pięć lat. Dwadzieścia pięć lat składała te przeklęte koszule w określony sposób, bo inaczej się gniotą.
Wiesz co jej głos zadrżał, ale nie od łez od złości. jeżeli uważasz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj przeżyć beze mnie!
Podniósł wzrok po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę na nią spojrzał. W jego oczach malowało się zdziwienie, jakby nie mógł uwierzyć, iż ta cicha, posłuszna kobieta potrafi podnieść głos.
Jadwiga gwałtownie wstała. Krzesło z hukiem odsunęło się, ale już jej to nie obchodziło. Chwyciła płaszcz stary, kupiony jeszcze trzy lata temu, bo po co ci nowy, ten jeszcze posłuży.
Gdzie idziesz? w jego głosie pojawił się niepokój, ale już nie słuchała.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za jej plecami. Chłodne wieczorne powietrze uderzyło w twarz, i po raz pierwszy od wielu lat Jadwiga poczuła, iż może oddychać pełną piersią. Nie wiedziała, dokąd idzie. Nie wiedziała, co zrobi dalej. Ale po raz pierwszy od lat nie czuła strachu przed nieznanym, tylko dziwne, upajające uczucie wolności.
Małe mieszkanie na piątym piętrze powitało Jadwigę niecodzienną ciszą. Nie tą duszącą, która prześladowała ją w domu, ale jakąś inną lekką, powietrzną. Nie było tu zegara odmierzającego minuty jej życia, nie było pełnych pretensji spojrzeń i wiecznego a dlaczego.
Obudziła się wcześnie nawyk lat, by wstawać o szóstej, zdążyć przygotować śniadanie, wyprasować koszulę, spakować teczkę Ale dziś wszystko było inaczej. Jadwiga leżała w nieznanym łóżku i patrzyła, jak promienie słońca powoli suną po ścianie. Nikt jej nie poganiał, nie wymagał uwagi, nie oczekiwał zwykłej obsługi.
Mogę po prostu poleżeć szepnęła i cicho się zaśmiała na tę myśl.
Ale stare nawyki nie odpuszczały tak łatwo. Dłonie same sięgały, by posłać łóżko, przetrzeć kurz, zacząć codzienny krąg domowych obowiązków. Jadwiga zatrzymała się:
Nie. Dziś zrobię to, na co mam ochotę.
Długo stała przed lustrem w łazience, wpatrując się w swoje odbicie. Kiedy ostatnio naprawdę na siebie patrzyła? Nie pobieżnie, nie w pośpiechu by sprawdzić, czy wszystko w porządku przed wyjściem ale naprawdę? Zmarszczki wokół oczu stały się głębsze, w włosach przybyło siwizny. Ale oczy oczy jakby ożyły.
Na dworze było rześko. Październikowy poranek pachniał opadłymi liśćmi i kawą z pobliskiej kawiarni. Wcześniej mijała to miejsce setki razy, śpiesząc się po zakupy. Marnowanie pieniędzy mówił zawsze Krzysztof. I zgadzała się, przekonując siebie, iż w domu kawa smakuje lepiej.
Zadzwonił dzwonek nad drzwiami. W środku pachniało świeżym pieczywem i cynamonem. Jadwiga niepewnie zatrzymała się w progu, czując się nieproszonym gościem w tej przytulnej przestrzeni.
Dzień dobry! uśmiechnęła się młoda baristka. Co podać?
Ja Jadwiga się zawahała. Tyle lat parzyła kawę dla innych, ale nigdy nie zastanawiała się, jaką lubi sama. Co pani poleca?
Może naszą firmową latte z karmelem i cynamonem? Mamy też przepyszne migdałowe croissanty, prosto z pieca.
Wcześniej pokręciłaby głową za drogo, za kalorycznie, co powie mąż Ale dziś był inny dzień.
Tak, proszę. I croissanta też.
Usiadła przy oknie, obserwując przechodniów. Przy sąsiednim stoliku grupka młodych dziewczyn żywo coś omawiała, co chwilę wybuchając szczerym śmiechem. Jadwiga złapała się na myśli kiedy ostatnio tak się śmiała? Nie z grzeczności, nie na siłę, ale od serca?
Pierwszy łyk kawy rozlał się po języku słodyczą karmelu. Przymknęła oczy z przyjemności. Boże, czy życie może być aż tak smaczne?
Telefon w torebce milczał. Pewnie po raz pierwszy od ćwierć wieku Krzysztof obudził się bez przygotowanego śniadania, bez wyprasowanej koszuli, bez spakowanego lunchu. Co teraz robił? Denerwował się? Był zagubiony?





