Jeśli myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie! wybuchnęła żona.
Wieczór w domu był dziwnie ciężki, jakby powietrze zgęstniało od niewypowiedzianych słów. Jadwiga powoli mieszała zupę, wsłuchując się w monotonne tykanie zegara na ścianie. Kiedyś ten dźwięk ją drażnił w czasach, gdy dom wypełniały głosy synów, śmiech i nieustanny ruch. Teraz tykanie stało się jedynym towarzyszem w pustce, która zastąpiła dawny gwar.
Spojrzała na męża. Tadeusz, jak zwykle, wpatrywał się w telefon. Światło ekranu odbijało się w jego okularach, tworząc dziwne błyski. Kiedyś wydawało jej się to choćby urocze oto jest, jej mąż, w domu, obok. Teraz ten widok wywoływał tylko ciche podrażnienie.
Kolacja gotowa powiedziała, starając się, by głos nie zdradzał emocji.
Skinął głową, nie odrywając wzroku od ekranu. Rozstawiła talerze piękne, z zastawy, którą trzymała na specjalne okazje. Tylko jakie teraz specjalne okazje? Synowie zaglądali rzadko, wnuków jeszcze nie było. Zostali tylko we dwoje w tym dużym domu, gdzie każdy kąt przypominał o lepszych czasach.
Nalała zupę, posypała świeżą pietruszką i koperkiem z parapetu, gdzie hodowała zioła specjalnie dla niego. Obok talerza położyła chleb, właśnie pokrojony w kromki.
Tadeusz wreszcie odłożył telefon i wziął łyżkę. Zamarła, czekając na reakcję. Pierwsza łyżka. Druga. Przy trzeciej skrzywił się.
Znowu niedobre mruknął, odsuwając talerz.
Coś w niej pękło. Spojrzała na swoje ręce czerwone od gorącej wody, ze zgrubiałą skórą. Cały dzień spędziła na nogach: prała jego koszule, prasowała spodnie, gotowała tę cholerną zupę. Na kuchence wciąż bulgotała jego ulubiona herbata ta, którą parzyła w specjalny sposób, bo inaczej nie smakuje.
Przeniosła wzrok na stos wyprasowanej bielizny każda rzecz złożona idealnie, tak jak lubił. Dwadzieścia pięć lat. Dwadzieścia pięć lat składała te przeklęte koszule w określony sposób, bo inaczej się gniotą.
Wiesz co jej głos zadrżał, ale nie ze łzami, tylko ze złości. jeżeli myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie!
Podniósł wzrok po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę na nią spojrzał. W jego oczach malowało się zdziwienie, jakby nie mógł uwierzyć, iż ta cicha, potulna kobieta potrafi podnieść głos.
Jadwiga gwałtownie wstała. Krzesło z hukiem odsunęło się, ale już ją to nie obchodziło. Chwyciła płaszcz stary, kupiony trzy lata temu, bo po co ci nowy, ten jeszcze posłuży.
Gdzie idziesz? w jego głosie pojawił się niepokój, ale już go nie słuchała.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nią. Chłodne powietrze uderzyło w twarz, i po raz pierwszy od wielu lat Jadwiga poczuła, iż może oddychać pełną piersią. Nie wiedziała, gdzie idzie. Nie wiedziała, co zrobi dalej. Ale po raz pierwszy od dawna czuła nie strach przed nieznanym, tylko dziwne, upajające uczucie wolności.
Małe mieszkanie na piątym piętrze powitało ją nietypową ciszą. Nie tą duszącą, która wisiała w domu, ale lekką, niemal powietrzną. Nie było tu zegara, który odliczał minuty jej życia, nie było pełnych pretensji spojrzeń i wiecznego a dlaczego.
Obudziła się wcześnie nawyk lat wstawania o szóstej, by zdążyć przygotować śniadanie, wyprasować koszulę, spakować torbę Ale dziś było inaczej. Jadwiga leżała w obcym łóżku i patrzyła, jak promienie słońca powoli pełzną po ścianie. Nikt jej nie poganiał, nie wymagał uwagi, nie czekał na obsługę.
Mogę po prostu poleżeć szepnęła i cicho się zaśmiała na tę myśl.
Ale stare nawyki nie odpuszczały tak łatwo. Ręce same sięgały, by posłać łóżko, przetrzeć kurze, rozpocząć znany rytuał domowych obowiązków. Jadwiga zatrzymała się:
Nie. Dziś robię to, na co mam ochotę.
Długo stała przed lustrem w łazience, przyglądając się swojemu odbiciu. Kiedy ostatnio naprawdę na siebie patrzyła? Nie na szybko, nie by sprawdzić, czy wszystko w porządku przed wyjściem ale naprawdę? Zmarszczki wokół oczu były głębsze, we włosach przybyło siwizny. Ale oczy oczy jakby ożyły.
Na zewnątrz było rześko. Październikowy poranek pachniał opadłymi liśćmi i kawą z pobliskiej kawiarni. Wcześniej mijała to miejsce setki razy, spiesząc się po zakupy. Marnowanie pieniędzy mawiał zawsze Tadeusz. I zgadzała się, przekonując siebie, iż w domu kawa smakuje lepiej.
Dzwoneczek nad drzwiami zadźwięczał. W środku pachniało świeżym ciastem i cynamonem. Jadwiga zawahała się w progu, czując się jak intruz w tym przytulnym miejscu.
Dzień dobry! uśmiechnęła się młoda baristka. Co podać?
Ja Jadwiga się zawahała. Tyle lat parzyła kawę dla innych, ale nigdy nie zastanawiała się, jaką lubi ona sama. Co pani poleca?
Mogę zaproponować naszą specjalność latte z karmelem i cynamonem. Mamy też świeże croissanty z migdałami, prosto z pieca.
Wcześniej pewnie by odmówiła za drogo, za dużo kalorii, co powie mąż Ale dziś był inny dzień.
Tak, proszę. I croissanta też.
Usiadła przy oknie, obserwując przechodniów. Przy sąsiednim stoliku grupa młodych dziewczyn żywo o czymś dyskutowała, co chwila wybuchając szczerym śmiechem. Jadwiga złapała się na myśli kiedy ostatnio tak się śmiała? Nie z gr














