Życie potrafi nas zaskoczyć w najmniej spodziewanych momentach. Tak właśnie stało się w przypadku Bogusława Nowaka prostego, ciężko pracującego człowieka o łagodnych oczach i plecach zgarbionych od lat pracy, którego jedynym marzeniem było szczęście swoich dzieci.
Bogusław nigdy by nie pomyślał, iż po oddaniu wszystkiego rodzinie, skończy samotnie grzebiąc w wyrzuconych rzeczach, szukając odpowiedzi w miejscu, o którym dawno zapomniał.
Jego historia mogłaby być historią każdego ojca tego, który haruje od świtu do nocy, znosi zmęczenie i ból bez skargi, zawsze stawiając dzieci na pierwszym miejscu.
Dawno temu Bogusław stracił ukochaną żonę, Krystynę. Nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Wspomnienie o niej stało się jego cichą siłą, gdy samotnie wychowywał dwóch synów, Jacka i Marka, prowadząc ich ku dorosłości.
Pewnego zwykłego popołudnia, gdy ciepłe światło zachodzącego słońca wpadało przez okno Bogusława, do domu wpadł Marek.
Tato, mamy dla ciebie prezent! powiedział, a w głosie słychać było ekscytację. Za nim, trochę nieśmiało, uśmiechał się Jacek.
Bogusław spojrzał na nich z czułym zdziwieniem. Prezent? Nie musieliście wydawać na mnie pieniędzy! odparł, choć w środku poczuł ciepłą dumę.
Chłopcy wręczyli mu kopertę.
W środku był bilet do uzdrowiska specjalizującego się w leczeniu kręgosłupa i stawów.
Kolega sprzedał mi go za pół ceny wyjaśnił Marek. Jego ojciec już nie może skorzystać. Ty od dawna narzekasz na kręgosłup to będzie idealne!
Serce Bogusława na moment ścisnęło się z żalu, ale zaraz się uśmiechnął. W końcu, pomyślał, musiał zrobić coś dobrze, skoro wychował takich troskliwych synów. *Krystyno*, pomyślał z tęsknotą, *żebyś ty to widziała*.
Ale ten prezent nie był tak prosty, jak się wydawało.
Od miesięcy synowie namawiali Bogusława, żeby sprzedał swoje trzypokojowe mieszkanie w centrum Warszawy. Ich plan był prosty podzielić pieniądze na trzy części: kupić ojcu małe mieszkanie na przedmieściach, a sobie dać środki na własne domy.
Bogusław się nie sprzeciwiał. Nie potrzebuję już wiele myślał. Dach nad głową, łóżko do spania wystarczy. A iż Marek szykował się do ślubu, a Jacek spodziewał się pierwszego dziecka, wydawało się to słusznym rozwiązaniem.
Tydzień później chłopcy pożegnali ojca na dworcu. Po raz pierwszy od lat Bogusław wyjeżdżał na wakacje. Cieszył się na świeże powietrze, spokojne spacery i spotkania z ludźmi w jego wieku, którzy może opowiedzieliby historie z lepszych czasów.
Ósmego dnia odwiedzili go Jacek i Marek.
Tato, znaleźliśmy kupca na mieszkanie. choćby nie będzie się targować powiedział gwałtownie Jacek.
Świetnie! Wracajmy, zacznę pakować rzeczy odparł Bogusław.
Nie ma potrzeby zapewnił go Marek. Przywieźliśmy papiery. Podpisz tylko pełnomocnictwo, a my się wszystkim zajmiemy. Przeniesiemy twoje rzeczy do nowego mieszkania, a jak wrócisz, razem je wybierzemy.
Ufając synom bezgranicznie, Bogusław podpisał.
Dwa tygodnie później wrócił wypoczęty i w dobrym humorze.
Wszystko załatwione powiedział Jacek. Marek choćby kupił dom.
To wspaniale ucieszył się Bogusław. To teraz znajdźmy moje nowe mieszkanie.
Już znaleźliśmy odparł Jacek, wsiadając do samochodu.
Pół godziny później zatrzymali się przed starą, zaniedbaną letnią chatą trzy ściany, połowa dachu, żadnych śladów życia od co najmniej piętnastu lat.
Bogusław patrzył w osłupieniu. Tu?
To teraz twój nowy dom powiedział Marek, unikając jego wzroku.
To stara chata letniskowa! Nie mogę tu mieszkać zaprotestował Bogusław, a głos mu się załamał.
Nie stać mnie, żeby pomóc ci wynająć coś lepszego mruknął Jacek.
W tej chwili Bogusław zrozumiał. Sprzedali jego mieszkanie, zatrzymali pieniądze, a jemu zostawili tę zrujnowaną ruinę.
Próbował się przystosować. Nie było prądu, bieżącej wody, mebli. Spał na starym rozkładanym łóżku z kocem, który znalazł w zakurzonym kartonie. Głód i samotność ciążyły na nim jak nigdy.
Pewnego ranka, w desperacji, poszedł na pobliskie wysypisko, żeby znaleźć coś przydatnego krzesło, garnek, cokolwiek.
Gdy przeszukiwał połamane meble i podarte torby, jego ręce zastygły. Tam, wśród śmieci, były fragmenty jego dawnego życia: zegarek, który Krystyna dała mu w dniu ślubu, oprawione rodzinne zdjęcie, lekarski fartuch, który kiedyś z dumą nosił, ukochane książki.
Wyrzucili to wszystko.
Łzy zamgliły mu wzrok. To nie były tylko przedmioty to były wspomnienia, lata, miłość, która za nimi stała.
Plotki o starszym panie z wysypiska rozeszły się po okolicy. Sąsiedzi niektórzy, którzy nigdy wcześniej z nim nie rozmawiali zaczęli przynosić jedzenie, ubrania, choćby lampę i garnek. Krok po kroku przemienił zrujnowaną chatę w miejsce, gdzie dało się żyć.
Pewnego dnia przyszedł lokalny dziennikarz. Dlaczego nie skonfrontujesz się z synami? Nie zgłosisz ich?
Bogusław westchnął. To moje dzieci. Wychowałem ich, kocham ich. jeżeli tak mnie potraktowali, może i ja gdzieś zawiniłem. Nie chcę z nimi walczyć.
Dziennikarz opisał jego historię, a społeczność ruszyła z pomocą. Ludzie oferowali mu normalne mieszkanie, ale Bogusław odmówił.
Mam tu swoje wspomnienia powiedział. I nauczyłem się czegoś ważnego rodzina to nie zawsze krew. Czasem to ludzie, którzy stoją przy tobie, gdy ich najbardziej potrzebujesz.
Dziś Bogusław wciąż mieszka w tej naprawionej chacie. Ale już nie jest sam.
Sąsiedzi odwiedzają go regularnie, przynoszą chleb, kawę, choćby świętują z nim urodziny. Dzieci z okolicy przychodzą posłuchać jego opowieści.
Czasem, gdy siedzi na ganku i patrzy na zachód słońca, Bogusław myśli o Krystynie.
Przynajmniej, gdziekolwiek jesteś szepcze wiesz, iż robiłem, co mog