Wyobraź sobie cztery godziny w lodowatej wodzie Bałtyku, walcząc z wyziębieniem i falami podczas jednego z największych morskich dramatów w historii Polski. Janusz Lamek, mechanik na promie “Jan Heweliusz”, przeżył katastrofę z 1993 roku jako jeden z dziewięciu ocalałych. Jego relacja, pełna emocji i szczegółów, pokazuje siłę woli napędzaną osobistą motywacją – ciężarną żoną i nienarodzonym dzieckiem.
Katastrofa, która wstrząsnęła Polską
14 stycznia 1993 roku prom “Jan Heweliusz” płynął ze Świnoujścia do Ystad w Szwecji. Sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta niedaleko niemieckiej wyspy Rugia spowodował, iż jednostka przewróciła się do góry dnem po godzinie 5 rano. Zginęło 56 osób, w tym wszyscy 35 pasażerowie. Przetrwało zaledwie dziewięciu członków załogi. Tragedia stała się największą morską katastrofą w powojennej historii Polski, a jej przyczyny badano latami. Rodziny ofiar walczyły o sprawiedliwość aż przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.
Serial “Heweliusz” Jana Holoubka, inspirowany tymi wydarzeniami, łączy fakty z fikcją. Postaci takie jak Piotr Binter czy Witold Skirmuntt są wymyślone, ale historie ocalałych, jak Janusz Lamek, pozostają autentyczne. Mechanik nie pojawia się w serialu z nazwiska, ale jego wspomnienia rzucają światło na dramatyczną noc.
Relacja ocalałego: od wachty do walki o życie
Lamek, który pływał na morzach od lat, początkowo nie czuł zagrożenia. Po zejściu z wachty próbował odpocząć, ale sztorm nasilał się gwałtownie.
“(…) Zszedłem z wachty o godzinie 24 i miałem o godzinie 6 wachtę wprowadzenia promu do portu w Ystad. (…) Poszedłem do kabiny swojej, próbując zasnąć i wypocząć przed swoją wachtą. Po wyjściu z główek portu w Świnoujściu na początku wszystko było ok, a później nagle zaczął się sztorm.”
Doświadczony marynarz nie panikował, sztormy na oceanach nie były dla niego nowością.
“Pięć lat już pływałem na dalekich trasach, na oceanach, więc sztorm jak sztorm. Nie było to dla mnie jakieś zagrożenie, aczkolwiek te przechyły były tak duże i tak duże było bujanie statku, iż wszystkie przedmioty, które luźno stały w kabinie (…), znalazły swoje miejsce, żeby gdzieś tam utkwić. Ja z łóżka przeniosłem się na kanapę, taką, która jest w poprzek statku, żeby wypocząć (…) przed rozpoczęciem pracy.”
Wszystko zmieniło się, gdy usłyszał alarm i wołanie kapitana Andrzeja Ułasiewicza: “mayday, mayday”.
“Aż dreszcze przeszły. Wtedy człowiek zaczął się ewakuować.”
Cztery godziny w lodowatej pułapce
Lamek dotarł do tratwy ratunkowej, ale bez kombinezonu chroniącego przed zimnem. Czekał na pomoc cztery godziny, walcząc z wyziębieniem.
“Właściwie w lodowatej wodzie, bo mimo iż udało mi się dostać do tratwy ratunkowej i tam z innymi rozbitkami czekać na pomoc, to jednak cały czas się ta zimna woda przelewała – mówił, dodając, iż nie zdążył założyć kombinezonu ratunkowego, którzy trzymałby ciepło ciała. – Miałem tylko na gołe nogi buty, dżinsy i kurtkę zimową.”
Motywacją do przetrwania była myśl o ciężarnej żonie.
“Kapitan ją wzywał, także miałem nadzieję i przyszła ta pomoc. Aczkolwiek miałem momenty w trawie, iż zasypiałem, bo organizm był tak wyziębiony, iż chciało się zasnąć. Ale wiedząc, iż o ile zasnę, to już zasnę na wieki, jakoś się podrywałem, iż muszę to przeczekać. Tym bardziej, iż miałem bardzo osobisty powód, a mianowicie moja żona była w tamtym czasie w ciąży (…) i mówiłem: “muszę przetrwać, żeby zobaczyć dziecko.”
Obrazy, które nie blakną
Po 32 latach trauma wciąż jest żywa. Lamek wspomina przerażające sceny, jak skok najmłodszego członka załogi w wzburzone morze w dniu jego urodzin.
“Motorzysta (…) najmłodszy z załogi (…), który stał za relingiem, czyli za barierką, która jest dookoła statku, żeby nikt nie wypadł, ale on stał za nią, trzymał i – jeszcze pamiętam te jego oczy – rzucił się w kipiel, bo morze było strasznie wzburzone. Tam trudno było choćby oddychać, bo powietrze było nasycone woda morską – od wiatru (…). I on wskoczył tam. To pamiętam. Te przerażone oczy. Później jeszcze zobaczyłem, bo to było 14 stycznia, iż to był jego dzień urodzin.”
Lamek podkreśla, iż mimo upływu czasu, obrazy tragedii pozostają.
“Mimo iż minęły 32 lata, ta tragedia cały czas w człowieku tkwi. Cały czas człowiek ma przed sobą obrazy, które pewnie będą do końca życia. (…) Jak to się mówi, czas leczy rany i tak jest.” – w tej chwili może łatwiej jest mówić o tej tragedii, aczkolwiek na zawsze to pozostanie już w jego pamięci.
Historia Lamka przypomina o ludzkim wymiarze katastrofy, gdzie wola przetrwania pokonała choćby najgorsze warunki. Serial “Heweliusz” ożywia te wydarzenia, ale prawdziwe relacje ocalałych jak on dodają im autentyczności i emocjonalnej głębi.
Źródło: NaTemat / Instagram














