Jan Maciejewski: List czwarty. Grzywa i dłoń

pch24.pl 10 godzin temu

PCh24.pl prezentuje niezwykły cykl – publikujemy dla Państwa powieść w odcinkach „Listy do Zuzanny” autorstwa Jana Maciejewskiego, pisarza i eseisty, autora opowiadań i książek, m.in. „Już pora: miesiące i godziny” oraz nagrodzonej nagrodą Identitas „Milczenie katedry: felietony i portrety”. Kolejny odcinek „Listów do Zuzanny” już za dwa tygodnie.

Wszystkie opublikowane części powieści dostępne są TUTAJ

A teraz spójrz na swoje dłonie, Zuzanno. Odwróć je wierzchem do dołu, przyjrzyj się ich wewnętrznej stronie. Jakbyś miała sama sobie powróżyć. Odczytać ze splątanych linii pewną historię. Zanim odczytasz ten list, popatrz na nie. Twoje dłonie pamiętają lepiej od Ciebie. One Cię poprowadzą.

Bądź spokojna, odwrócę wzrok. Zdaję sobie doskonale sprawę z intymnego charakteru tej części kobiecego ciała. Przecież dlatego tak straszliwie dbacie o ich zewnętrzną stronę. Dlatego malujecie paznokcie, przystrajacie palce pierścionkami. To wszystko zawracanie męskiej głowy, odwracanie naszej uwagi. Im bardziej kolorową i imponującą suknią stanie się wierzch dłoni, w tym głębszym cieniu ukryje się ich wewnętrzna część. To, co jest „ciałem” tej części ciała. Pomyśl tylko o różnicy – przepaści – jaka zieje między pocałunkiem złożonym na zewnątrz i wewnątrz niej. Ten pierwszy jest zwyczajnym gestem, przyjętym powszechnie dowodem dobrego wychowania. Coś jak skinięcie głową. jeżeli byłby słowem, to brzmiałby jak „Dzień dobry”. Nie trzeba być choćby na „ty” z kobietą, którą całuje się w wierzch jej dłoni.

Ale ten drugi – to już prawdziwy pocałunek. Nie można mu przypisać żadnego słowa, przetłumaczyć na jakikolwiek z nich, bo znaczy za każdym razem co innego. Jest ciężki od znaczeń. Ciąży na nim to wszystko, co go poprzedza i po nim następuje.

Czy przyjrzałaś się już, Zuzanno, swoim dłoniom? Tamtej nocy nic nie jest w stanie z nich zetrzeć. Może ona wywietrzeć z Twojej pamięci, stać się mgłą nastroju, niejasnym przeczuciem czegoś, co wydaje się dawno zapomnianym snem. Czymś co nigdy się nie wydarzyło. Bo pamięć tylko rejestruje, nie dotyka. W przeciwieństwie do dłoni.

One wciąż pamiętają Jego grzywę. Jej intensywność. Jakiegokolwiek nie użyłbym teraz przymiotnika – będzie niewystarczający. Nie mówmy więc ze sobą w ten sposób, przypomnijmy to sobie krok po kroku. Chodźmy razem tamtą ścieżką, w tamtą noc.

Bałaś się zanurzyć dłoń w Jego grzywie. choćby po tym, jak sam Cię o to poprosił – wahałaś się. W przeciwieństwie do Twojej siostry. Była młodsza, bardziej impulsywna. Wszystko, co się wówczas Wam przytrafiało przepływało przez nią szybciej – jakby jej dziecięce jeszcze zupełnie ciało było szerszym, prostszym korytem rzeki. Przygoda pędziła przez nią, a ona dawała się jej porwać. Od samego początku. Nie zastanawiała się. Była dzieckiem – śmiała się i płakała bez zastanowienia. A Ty już wtedy zbliżałaś się powoli do progu kobiecości. Zadawałaś sobie pytania, które Twojej małej siostrzyczce nie przyszłyby na myśl. Jedno z nich pojawiło się w Twojej głowie po tej Jego prośbie. Byście zanurzyły swoje dłonie w Jego grzywie. Pomyślałaś, iż to nie wypada. Że będzie to wyglądało z daleka, jakbyście go wyprowadzały na spacer. Martwiłaś się o Niego. O Jego dobre imię. Musiał powtórzyć swą prośbę, byś stała się jej posłuszna. Przestraszyłaś się, dlatego usłuchałaś. Jemu przecież nie dało się sprzeciwić.

Tak więc Twoja dłoń dołączyła do dłoni Twojej siostry. Zrozumiałaś wtedy, iż nie dotykasz grzywy, ale setek zamieszkałych w niej światów. Tego czegoś, z czego światy się rodzą. Miała w sobie całą intensywność, a jednocześnie harmonię. Była opowieścią, była muzyką. Była tym wszystkim, z czego one się biorą, z czego się je robi. Ciepłem ogniska, wokół którego opowiada się ukryte przed światłem dnia historie. Chciałaś zatonąć w niej, ukryć się w grzywie Lwa i nigdy już jej nie opuścić. Ale On poprosił tylko o dłoń, nie o całą Zuzannę. Ale kiedy zatrzymał się żeby westchnąć – głęboko, głębiej niż sięga znana ludziom rozpacz – nie wytrzymałaś i zanurzyłaś w grzywie drugą dłoń; jej złote ciepło zatańczyło na Twojej twarzy.

Ty już nie pamiętasz, tylko Twoje dłonie pamiętają, jak wtedy na Ciebie spojrzał. Od smutku Jego oczu pękłoby Ci serce, gdyby nie to, iż była w nich również wdzięczność. Podziękował Ci za ten wybryk, za Twoją zachłanność. Ale Ty już wtedy tonęłaś w melodii Jego ciała. Zdaje się, iż to poczuł, bo potrząsnął lekko głową. Poprosił, żebyś tego nie robiła. Powiedział Ci w ten sposób, iż już wystarczy. Że to, co mu właśnie okazałaś, musi wystarczyć Wam obojgu. Na tę noc i na wszystkie kolejne. „Tylko nie pomyśl, iż tego nie doceniam – mówił tym gestem – Tylko nie myśl, iż o tym zapomnę”.

Zuzanno. jeżeli mogę do Ciebie pisać, jeżeli pozwolono mi Cię odnaleźć, to być może dzięki tamtej chwili. Twojej chwili zapomnienia. To mgnienie czułości, jakie Mu okazałaś – być może ono będzie w stanie Cię ocalić. Bo On nigdy nie zapomniał tego, iż byłaś z nim tamtej nocy. Nie zapomniał w cierpieniu, jakie mu sprawiła Twoja zdrada. I w nadziei, iż jeszcze zdążysz sobie przypomnieć, co dla Ciebie zrobił. Kim się dla Ciebie stał.

Las był ciemny, Lew – jasny. Poza tym, to On Was prowadził, nie Wy Jego. Ale tylko do czasu. Chciałyście się w nim ukryć, ale On znalazł dla Was inne miejsce. Czy chciał byście widziały to wszystko, co zaraz miało się wydarzyć? Wy same miałyście o tym zdecydować. Nie prosił żebyście odeszły. To Wam wystarczyło. Wasze dłonie wpiły się w zimno głazu, za którym ukryłyście Wasze ciała.

Czy muszę mówić, co stało się potem? Po kolei, jak był wiązany, bity, opluwany? Został upokorzony. To było największym bólem tamtej nocy. Jego ciało czuło każdy z tych ciosów. Na każdy z nich byłby jednak w stanie odpowiedzieć. Ale to nie był ból walki, Zuzanno. W podróż poprzez jego żyły i mięśnie nie wyruszyła adrenalina, nie zagłuszyła tego, co się z Nim działo. I Was, Ciebie i Twoją siostrę, to także bolało najbardziej. Że nie walczy. Że się nie sprzeciwia. Że im pozwala. Gdyby umarł w walce, w muzyce tamtej nocy zabrzmiałyby inne tony. A tak, pozostała jednostajna. Rozdzierająca w schodzącej coraz niżej i niżej w dół monotonii śmierci.

Twoje dłonie ściskały brzeg głazu. Zbielały od tego, traciłaś w nich czucie. I to jedno przynosiło Ci ulgę, iż Ciebie też coś boli. Że Ty również się boisz. I tak samo jak On, nie jesteś w stanie nic zrobić.

Wtedy stało się najgorsze. Ogolono Lwa z Jego grzywy.

Masz rację, słusznie zanurzyłaś właśnie dłoń w swoich włosach. Nie, nie wyjmuj jej stamtąd. Zrobiłaś to bezwiednie i ta bezwiedność najlepiej świadczy o słuszności gestu. Kto mógłby zrozumieć Lwa lepiej niż kobieta? Córko Ewy, czy istnieje w przyrodzie inne, równie bliskie pokrewieństwo piękna i siły? Włosy kobiety i grzywa lwa. Dlatego ku nim przed momentem sięgnęłaś. Żeby się upewnić, czy jeszcze tam są. Poczuć ich miękkość i ciepło. Poczuć swoją siłę.

Pamiętasz te kobiety, ogolone na łyso? Pamiętasz ich twarze? Były martwe. Ich ciałom pozwolono dalej żyć. Włosy odrosły. Ale twarze nigdy już nie ożyły. Dlatego tak wstrząsnął Tobą tamten widok. Przypomniały Ci Lwa w tamtą noc. Lwa bez grzywy.

Piękno, które jest siłą. Nieuświadomione, niezauważone – dopóki nie zniknęło. I kiedy razem z nim, nie ulotniła się ta właśnie, nieuchwytna, ale wyczuwalna zawsze i wszędzie moc. Lew bez grzywy, kobieta bez włosów. Wszystko wcześniej, cała ta noc, przerażało Cię. Ale dopiero teraz musiałaś włożyć pięść w usta, żeby nie zacząć krzyczeć. Uciekłabyś, gdyby nie to, iż cała byłaś sparaliżowana strachem. To, co wcześniej – bolało Cię, ale tylko przez analogię. Pośrednio. Wydawało Ci się, iż cierpisz razem z Nim, aż do tamtej chwili. Kiedy naprawdę zaczęłaś z Nim współodczuwać. Bo wiedziałaś czym jest grzywa wokół twarzy Lwa. Bo to, co robiono Jemu, tak samo można było zrobić Tobie. Pozbawić Cię piękna i siły za jednym zamachem, tym samym pchnięciem tego samego noża. Od tamtej chwili nie patrzyłaś. Twoja siostra widziała wszystko jak przez mgłę – łzy rozmazywały jej obraz. Ale Twoje powieki były zaciśnięte. Nie patrzyłaś. I On to czuł. Poczuł Twój odwrócony wzrok. I przyjął to, jak każdy inny cios i obelgę tamtej nocy.

Zuzanno, czy jesteś tu ze mną? Proszę, nie odwracaj wzroku. Tym razem, niech będzie inaczej.

Kiedy było już po wszystkim, gdy wokół zapadła cisza, położyłyście się przy Nim. Był martwy, ale wciąż ciepły. Ciepłem być może najbardziej intensywnym, jakie istnieje w przyrodzie – dogasającym ciepłem martwego Lwa. Nie musiałyście się upewniać, nie trzeba było sprawdzać, czy Jego serce wciąż bije. Wam dwóm było zimno, próbowałyście się przy Nim ogrzać. Kostniałyście razem z nim. Było tak jakbyście we trójkę, Wy i On, z każdą chwilą kamienieli. Nie było w Was już łez ani ciepła. Wszystko stawało się obojętne, blade i zimne. Jak ten stół, na którym Go zabito.

Półprzytomnym wzrokiem wodziłaś po rozrzuconych dookoła pasmach grzywy. I wtedy, dopiero wtedy, dotarła do Ciebie, przebiła się przez ciemność i noc ta myśl. Zdałaś sobie sprawę, iż Cię kochał, Zuzanno. I razem z nią wróciło do Ciebie życie i cierpienie. Równocześnie. Skuliłaś się z bólu – ten jeden ruch sprawił, iż nie byłaś już kamieniem.

Te złote, błyszczące pasma były podarunkiem, który Ci zostawił. Który dać mógł Ci tylko w ten jeden sposób – pozwalając go sobie odebrać. Najlepszym, co mógł Ci dać. Najdroższym, najbardziej „Jego”, najbardziej „Nim” ze wszystkiego co posiadał. Zrozumiałaś w tamtej chwili coś, o czym nigdy już, choćby w tym świecie, nie zapomniałaś. Że jak śmierć wielka jest miłość. I iż nie ma miłości bez cierpienia.

Pamiętasz o tym, nigdy nie zapomniałaś. Ale tę właśnie pamięć próbowałaś zagłuszyć. Musiałaś, byłaś na to skazana. Twoje ciało, wtulone raz w Jego stygnące ciało, nigdy już nie zapomniało o Lwie, który umarł dla Ciebie z miłości. Pamiętało, iż tylko w ten sposób mierzy się jej intensywność – cierpieniem, które jest się w stanie przyjąć.

I dlatego, z tego jednego powodu, żadnego innego, sprawiałaś tyle bólu każdemu z nich. Żeby zagłuszyć tamtą pamięć. Skomleli u Twoich stóp. Jeden choćby próbował się zabić z Twojego powodu, pamiętasz? Ten jeden jedyny raz naprawdę kochałaś mężczyznę. Biegnąc do szpitala, myśląc o tym, iż wreszcie ktoś postanowił przekroczyć tę granicę – tę, nad którą przeleciał tamtej nocy Lew. Czar prysnął, kiedy zobaczyłaś, gdy upewniłaś się, iż jednak przeżył. Znienawidziłaś go wtedy równie mocno, jak jeszcze przed momentem kochałaś. Poczułaś się oszukana. Przez niego i przez każdego z nich. I jeszcze bardziej zapamiętałaś się w swojej zemście. Twojej krucjacie przeciwko męskiej miłości. Dopuszczałaś ich do siebie jak ofiary, wciągałaś w pułapkę, a potem dręczyłaś. Karałaś ich za to, iż żaden z nich nie okazał się Lwem. I żaden nie umarł, z miłości do Ciebie.

Czy wiesz co jeden z nich pomyślał na Twój temat, jaki przydomek nadał Ci w swoich myślach, w pewną bezsenną noc? Nazwał Cię „Białą Czarownicą”. Wiem, iż to okrutne, Zuzanno. To wszystko co tutaj piszę. Ale nie obiecywałem Ci, iż będę łagodny. Przysięgałem tylko, iż będziemy w tym cierpieniu razem. I przypominam Ci, droga Zuzanno, iż cierpienie i miłość występują zawsze obok siebie. choćby o ile jedno z nich ukrywa się w cieniu. W mroku. W ciemnym lesie, za jakimś głazem.

Otrzyj łzy, Zuzanno. Noc jeszcze młoda.

List ten został napisany przez człowieka, którego podziwiałem. Przekazał mi on w spadku białą kopertę w formacie A4, zatytułowaną „Listy do Zuzanny”.

W środku znajdował się plik spiętych zszywaczami, zapisanych gęstym, kształtnym pismem stron. Z jednej strony trudno było mi wyobrazić sobie, iż w ostatnich miesiącach swojego życia mógłby pisywać do jakiejkolwiek innej Zuzanny niż „tej, która nie jest już przyjaciółką Narnii”. Dziewczyny, kobiety o której tak często mówił. Nad losem której nieraz płakał na moich oczach. Ale z drugiej – z treści tych listów wynikało, iż ich autor znał Zuzannę osobiście. Że spotykał ją niemal codziennie. Że żyła ona gdzieś niedaleko, tuż obok nas. Czy wziął on jakąś inną kobietę za tamtą Zuzannę? Czy tak bardzo pragnął powiedzieć jej o tym, co można było przeczytać w tych listach, iż wreszcie uwierzył, iż to ta jedyna, prawdziwa Zuzanna? Ale skoro tak, to dlaczego ich jej nie wysłał? Czemu czekały tutaj, w najgłębszym zakamarku rozpadającego się właśnie, przeznaczonego do likwidacji mieszkania?

Nie jestem w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Ale zostałem zobowiązany do zaopiekowania się zawartością tej koperty. Co niniejszym właśnie czynię, upubliczniam listy napisane do Zuzanny. To jedyny sposób, żeby dotarły do swej adresatki. Kimkolwiek jest, gdziekolwiek się znajduje.

PCh24.pl prezentuje niezwykły cykl – publikujemy dla Państwa powieść w odcinkach „Listy do Zuzanny” autorstwa Jana Maciejewskiego, pisarza i eseisty, autora opowiadań i książek, m.in. „Już pora: miesiące i godziny” oraz nagrodzonej nagrodą Identitas „Milczenie katedry: felietony i portrety”. Kolejny odcinek „Listów do Zuzanny” już za dwa tygodnie.

Wszystkie opublikowane części powieści dostępne są TUTAJ

Idź do oryginalnego materiału