„Ależ ty mi się już przejadłaś!” – chciałam krzyknąć na siostrę męża. Wstrzymałam się jednak. A ona, jak gdyby nigdy nic, znów stanęła w progu z walizką, gotowa na kolejny weekend u nas…
Nazywam się Weronika, mam trzydzieści dziewięć lat. Z mężem, Andrzejem, jesteśmy już razem dwanaście lat. Mamy niezłą, zgraną rodzinę, rośnie nam syn, wszystko w porządku. Gdyby nie jedna rzecz – mały, trujący szczegół, który od lat zatruwa mi życie. Jego siostra – Krystyna.
Krystyna jest od Andrzeja starsza o osiem lat. Nigdy nie wyszła za mąż, dzieci nie ma. Mieszka sama w domu naprzeciwko i… adekwatnie mieszka też u nas. To nie przesada. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak cień – cicho, natrętnie, codziennie. Czasem mam wrażenie, iż klucze do naszej klatki schodowej wyrastają jej prosto z torebki.
Na początku starałam się być uprzejma, choćby miła. No cóż, siostra męża, rodzina. Myślałam – przyjdzie, pogada, herbatę wypije i pójdzie. Ale przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I w gości, gdy zapraszaliśmy innych ludzi. choćby gdy byłam chora – wpadała.
Krystyna to człowiek bez hamulców. Wiecznie coś komentuje: jak gotuję, jak wychowuję syna, jak się ubieram. Raz milczę za mało, raz śmieję się za głośno, pierogi za suche, mieszkanie „nieidealnie posprzątane”. Najgorsze jednak, iż nie prosi – rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie lubię awantur. Bo Andrzej mówi: „Wera, no wytrzymaj, przecież jest sama, ma tylko nas”.
Wytrzymywałam. Ale cierpliwość nie jest z gumy.
Krystyna pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca się wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wracam do domu – już siedzi na kanapie, telewizor huczy, kot schował się pod łóżko. Syn w telefonie. A ona – jak pani domu. Zupa czeka. Albo ja – na to, aż skończy się kąpać. Kolacja z nami, a potem godziny opowieści o jej „przygodach” w urzędzie skarbowym, których nikt nie słucha. Potem wychodzi. Czasem zostaje na noc, bo „boi się burzy” albo „kaloryfery słabo grzeją”.
Gdy wybieraliśmy się gdzieś – Krystyna jechała z nami. Nieważne, iż marzyłam o weekendzie we dwoje. Nieważne, iż Andrzej obiecał zabrać mnie nad morze na urodziny. Krystyna tam była. W naszym pokoju. Spala obok. I wszystko – na koszt Andrzeja. Choć sama zarabia nieźle, oszczędza, jak mówi, „na czarną godzinę”. Widocznie uznała, iż tą czarną godziną jestem ja.
A matka Andrzeja uważa, iż jestem niewdzięczna. Że Krystyna to rodzina, tylko samotna i potrzebująca. Rozumiem, iż nie ma nikogo bliskiego. Ale dlaczego ja mam płacić za to swoim spokojem?
Raz powiedziałam Andrzejowi wprost:
– Mam dość. Nie szanuje naszych granic. Jest wszędzie. To nie do zniesienia!
On tylko wzruszył ramionami:
– No i co mam zrobić? To moja siostra…
Ostatnio było już za wiele. Poszliśmy z mężem do teatru – sami. Wykłóciłam się o ten wieczór. Umówiłam się z przyjaciółką, żeby posiedziała z synem. Ledwo usiedliśmy na miejscach – telefon. Krystyna.
– A wy gdzie? Dlaczego mnie nie zabraliście? Już mnie wyrzucacie ze swojego życia? – wrzeszczała do słuchawki.
Dwa dni później znów przyszła. Z torbą. Z pidżamą. Z ulubionym serialem. Oświadczyła: „Mam wolne, postanowiłam spędzić weekend z wami”.
Stałam w kuchni, kurczowo ściskając blat. Omal nie krzyknęłam. Milczałam. Ale we mnie coś pękło.
Nie wiem, jak powiedzieć Andrzejowi, iż dłużej tak nie dam. Że potrzebuję domu bez trzeciego dorosłego. Bez niekończących się rad. Bez awantur. Bez Krystyny.
I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni – pewnego dnia sama odejdę. Żeby w końcu móc odetchnąć pełną piersią. Bo choćby miłość nie wytrzyma, gdy między tobą a mężem staje kolejne życie. Zbyt głośne. Zbyt natrętne. Zbyt obce.