Jakie marzenia wygrają: remont mieszkania czy huczne wesele?

newsempire24.com 3 dni temu

Dzisiaj w moim dzienniku chcę opisać absurdalną sytuację, w której się znaleźliśmy. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, iż będziemy się kłócić z żoną o ślub, uznałbym to za żart. Przecież najważniejsza jest miłość, prawda? Z Anią jesteśmy razem prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Poznaniu, które wcześniej wynajmowałem, a potem zrobiłem tylko podstawowy remont i wprowadziłem się. Teraz jednak wymaga on solidnej renowacji – rury, ściany, instalacja elektryczna, podłoga. To nie fanaberia, ale konieczność.

Zaproponowałem kompromis: cichy ślub, bez restauracji i hucznego wesela. Skromne spotkanie z rodzicami przy stole. Zaoszczędzone pieniądze włożyliśmy w nasze mieszkanie – w nasze prawdziwe życie. Ale w tę logiczną układankę wmieszała się jedna osoba, którą, jak się okazało, nic nie powstrzyma. Matka mojej żony – Bożena Nowak.

– Ania to moje jedyne dziecko! – krzyczy. – Jak to tak, bez wesela?! Wszystkich krewnych zapraszaliśmy na ich uroczystości, a teraz mamy się ośmieszyć? Wszyscy czekają! Już cała rodzina wie, iż będzie wesele!

– Ale my was nie prosiliśmy, żebyście wszystkich zapraszali – spokojnie przypomniałem.

– Nie twój interes! Nie pozwolę, żeby moja córka wyszła za mąż, jakby to był zwykły spacer do USC!

Problem w tym, iż tych „wszystkich” krewnych nigdy choćby nie widziałem. Nie wiem, kim są, skąd pochodzą, ilu ich adekwatnie jest. Ale teściowa już ich poinformowała, obiecała daty, rozpowiedziała wszystkim.

– Macie z Anią jakieś oszczędności, ja trochę odłożyłam, twoi rodzice też może pomogą – zorganizujemy porządne wesele! – ogłasza radośnie, ignorując moje argumenty.

Moi rodzice stoją po mojej stronie. Uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy złotych na salę i suknię ślubną, którą założy się raz. Powiedzieli jednak, iż jeżeli zdecydujemy się na wesele – pomogą. Bez presji. Bez ultimatów.

Ale Bożena Nowak myśli inaczej. Dla niej ślub córki to nie o nas, ale o niej. O to, jak będzie wyglądać w oczach rodziny. Aby zwiększyć presję, sięgnęła po szantaż:

– jeżeli nie zrobicie prawdziwego wesela, nie mam córki. Nie chcemy was znać. Wstyd!

Patrzyłem na Anię. Milczała. A potem… zaczęła przechylać się na stronę matki. Nie dlatego, iż się zgadza, ale dlatego, iż jej żal. Bo płacze, cierpi, nazywa się upokorzoną i porzuconą.

Powiedziałem jej wprost:

– jeżeli twoja matka chce wesele, niech sama je opłaci. W całości. My w to nie inwestujemy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani złotówki.

I wtedy, oczywiście, padł ostatni argument:

– Nie mam takich pieniędzy! – krzyknęła teściowa. – Ale przecież wy też nie mieszkacie pod mostem!

I tak zatoczyliśmy koło. Ja – między młotem a kowadłem. Ania – zagubiona. W domu wisiało napięcie, jak przed burzą. Ania nie domaga się wesela, ale nie umie też rozwiązać sytuacji. Mówi, iż teraz będzie „nieładnie” wobec rodziny: wszystkich zaprosili, a tu cisza. A ja nie rozumiem – od kiedy obcy ludzie są ważniejsi niż nasza przyszłość?

Nie jestem przeciwny ślubowi, gdyby to było nasze wspólne marzenie, a nie spektakl w reżyserii Bożeny Nowak. Chcę mieszkać w domu, w którym oddycha się świeżym powietrzem, a nie wilgocią. Chcę nowe okna, łazienkę, kuchnię. Chcę przytulność i życie, a nie tańce dla zdjęć do albumu, które za rok stracą znaczenie.

I jeżeli dla tego muszę stoczyć walkę z własną teściową – zrobię to. Bo mój dom to mój wybór. A jeżeli Ania przez cały czas jest moją partnerką, a nie córką swojej matki – zrozumie.

Dzisiejsza lekcja? Rodzina powinna wspierać, a nie dyktować warunki. Prawdziwe życie zaczyna się po ślubie, a nie na parkiecie.

Idź do oryginalnego materiału