Deszcz zacina, lodowaty wiatr kołysze wierzchołkami sosen. Dłonie lekko już zgrabiałe, a skarpety w tych niby nieprzemakalnych butach jednak wilgotne. Jednym słowem ziąb jak cholera, a Tobie marzy się trzaskający w kominku ogień i rozgrzewające kości grzane piwo. A do schroniska jeszcze kawałek. Trzeba iść. Nagle olśnienie – przecież w plecaku dźwigasz kubek termiczny pełen gorącej herbaty. I ten kubek ratuje Ci teraz skórę.