Jakbyśmy nigdy się nie rozstali…

newsempire24.com 3 dni temu

Dzisiaj znów czuję to samo, jakbym nigdy nie odeszła…

Każdego dnia Wanda wracała do domu z nadzieją, iż Marek wróci. Wiedziała, iż nie ma kluczy – zostawił je, odchodząc. Mimo to wciąż wyobrażała sobie, iż otworzy drzwi i zobaczy w przedpokoju jego trampki. Tym razem cud się nie wydarzył.

Byli razem dwa lata. Wypełnił pustkę po śmierci mamy. Dlaczego w ogóle zaczęła tę rozmowę? Od początku nie było między nimi namiętności, po prostu było im dobrze. Ale Marek nie wspominał o ślubie, nie mówił o przyszłości – ich przyszłości.

— A co dalej? — spytała raz Wanda.

— Chodzi ci o pieczątkę w dowodzie? Co by to zmieniło?

— Dla kobiety to ważne. jeżeli dla ciebie nie, może się rozejdziemy? — rzuciła półżartem, chcąc go przestraszyć, zmusić do decyzji.

— No to się rozejdźmy — odparł nagle i wyszedł.

Minął już tydzień, a ona wciąż czekała. Zadzwonić? Poprosić, by wrócił? Ale jeżeli mężczyzna odszedł tak łatwo, znaczy, iż nie kochał.

Pojawił się w jej życiu dokładnie wtedy, gdy została zupełnie sama. Dwa lata temu kierowca busa dostał zawału, stracił panowanie nad pojazdem i wjechał w przystanek. Mama i jeszcze jedna kobieta zginęły na miejscu. Kierowca zmarł w szpitalu, gdy dowiedział się, iż przez niego zginęli ludzie. Rozległy zawał.

Po pogrzebie Wanda chodziła jak senna. Pewnego dnia o mało nie wpadła pod samochód Marka. Zatrzymał się, wysiadł, zaczął krzyczeć, ale gdy zobaczył jej twarz, zamilkł. Odwiózł ją do domu i został.

Był trzy lata młodszy. Nie była to duża różnica, ale Wandzie wydawało się, iż dzieli ich dekada. On nie planował, żył dniem, unikał rozmów o dzieciach.

— Jaki dzieci? Zdążymy. Wanda, czy źle nam we dwoje? — śmiał się.

A ona marzyła o normalnej rodzinie, o wybieraniu wózka i śpioszków. Takie rozmowy go irytowały.

W domu celowo nie wyjmowała telefonu z torebki, by nie sprawdzać go co chwilę. Ledwo powstrzymywała się przed dzwonieniem. Każdego ranka, wychodząc do pracy, z zapartym tchem sprawdzała wiadomości. Marek nie pisał.

Znowu samotny wieczór. W telewizji leciał jakiś film. Wanda myślała o swoim, nie widząc ekranu. Dlatego dopiero po chwili usłyszała cichą melodię z przedpokoju. Długo szukała telefonu wśród portfela, grzebienia i drobiazgów. Gdy w końcu go znalazła, to nie Marek dzwonił. Odebrała, bo pomyślała, iż może rozładowała mu się bateria albo miał wypadek…

— Wanda? — spytał starszy kobiecy głos.

I nagle przestało ją interesować, kto dzwoni i po co.

— To sąsiadka twojej ciotki Zosi. Zofia zmarła dziś rano.

Jaka ciotka Zosia? Jaka sąsiadka? O czym w ogóle mówi ta kobieta? Nagle w głowie zapłonęło wspomnienie z dzieciństwa. Niska, pulchna kobieta, przypominająca Kopciuszka. Zasłaniała usta ręką, gdy się śmiała — w młodości mąż wybił jej zęby po pijanemu. Pachniała piecem i ciastem.

Wanda nie mogła doczekać się lata, by jechać do ciotki Zosi. Ale mama powiedziała, iż już tam nie pojadą. Nie pamiętała już dlaczego. Potem zapomniała też o samej ciotce.

— Słyszysz mnie? — spytał obcy głos.

— Tak. A z czego zmarła?

— Lekarz powiedział, iż oderwał się zakrzep. Szpital w powiecie, nie taki jak w mieście. Można było zostawić ją w domu, ale upał… Przyjedziesz?

— Jak pogrzeb? — spytała Wanda. Nie zamierzała nigdzie jechać.

— Pojutrze, trzeciego dnia, jak trzeba. jeżeli nie możesz, powiedz, przełożymy…

— Nie, przyjadę. Powiedzcie, jak dojechać, nie pamiętam — przyznała się z trudem.

— Oj, pewnie! — ucieszyła się kobieta. — Skąd byś pamiętała? Wieś Lipiny. Autobusem dwie godziny, samochodem szybciej.

— Autobusem — powiedziała Wanda, przypominając sobie, iż Marka i jego samochodu już nie ma.

— Bilety do wsi Brzozowo, do nas nie dojeżdża, trzeba iść pieszo. Może cię spotkamy?

— Nie trzeba.

— Przyjedź. Poza tobą nie ma już nikogo…

„Nie pojadę. Po co? Prawie nie pamiętam ciotki Zosi. Skąd ta sąsiadka w ogóle ma mój numer?” — Wanda otworzyła szafę. Na wieszaku wisiała sukienka, w której chowała mamę. „Mamo… Ty byś pojechała”.

Wyjęła długą granatową spódnicę w drobne kwiatki i czarną bluzkę. Reszta ubrań była za jaskrawa na pogrzeb. Spakowała je do torby.

Rano poszła do pracy i wzięła trzy dni urlopu bezpłatnego. Szefowa spojrzała ze współczuciem.

— jeżeli będziesz potrzebować więcej, daj znać.

Wróciła do domu, spakowała resztę i pojechała na dworzec. Autobus właśnie odjechał, następny miał jechać za dwie godziny. Do domu wracać nie miało sensu. Zabiła czas w kawiarni i sklepach. Kupiła słodycze i wino. Nie wypadało jechać z pustymi rękami.

W drodze zastanawiała się, po co w ogóle jedzie. Gdy wysiadła, słońce chyliło się ku zachodowi, ale ciągle prażyło. Wanda gwałtownie się spociła, ubranie przykleiło się do ciała. niedługo wyprzedził ją samochód. Stanął nieco dalej, wysiadł z niego młody mężczyzna.

— Wanda? — spytał.

— Tak. Skąd…

— Nie pamiętasz mnie? Jestem Krzysztof.

W pamięci pojawił się chuderlawy chłopak z wiecznym katarem. Nie mogła uwierzyć, iż wyrósł na takiego przystojniaka.

— Wsiadaj, podwiozę. Czekają na ciebie.

— Na mnie? — zdziwiła się.

— No. Twoja ciotka zmarła. O matce wiemy. Współczuję. Ciocia Basia martwiła się, iż nie znajdzie żadnych krewnych. A jednak.

— Ta, która dzwoniła? Skąd miała mój numer?

— Pewnie twoja mama zostawiła, gdy była. Jesteśmy na miejscu — powiedział, a Wanda nie zdążyła zapytać, kiedy mama tu przyjeżdżała.

Zanim wyszła z samochodu, podeszła do niskiej, sympatycznej kobiety.

— Jakaś ty dorosła! — Objęła Wandę. Pachniała mlekiem, chlebWanda spojrzała na Krzysztofa i zrozumiała, iż to właśnie on wypełnił tę pustkę, którą zostawił Marek.

Idź do oryginalnego materiału