Jak wyprowadziłem teściową z domu bez słowa sprzeciwu

polregion.pl 3 godzin temu

Kiedy ożeniłem się z Kasią, myślałem, iż z teściową miałem nieprawdopodobne szczęście. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie pouczała, nie rozdawała wiecznych rad, jak to robią wiele „matek żon”. Co więcej, gotowała bosko, zawsze była uprzejma, a czasem choćby zabawna ze swoim staroświeckim spojrzeniem na życie. Wydawało się – idealna teściowa. Ale, jak mówią, nie ma róży bez kolców…

Na początku wszystko było cudownie. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z ciastem, słuchaliśmy opowieści z przeszłości. I szło jak po maśle, dopóki nie urodził się nam syn – Bartek. Wtedy się zaczęło. Najpierw babcia zaczęła przyjeżdżać raz w tygodniu. Potem – co drugi dzień. A w końcu została u nas na dobre.

Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie ostatnia rzecz, zwłaszcza gdy w domu jest dziecko. Żona wróciła do pracy, a mama tuż-tuż – barszcz na kuchni, podłogi lśnią, pranie rozwieszone, dziecko najedzone i zadowolone. Wydawałoby się – marzenie. Tylko iż to marzenie gwałtownie zamieniło się w uciążliwy koszmar. Bo teściowa, nie pytając, zostawała u nas na tydzień, potem na dwa. Potem wyjechała do siebie „tylko po rzeczy” – i znów u nas.

Żyła z nami jak u siebie: robiła przestawianie mebli, chowała moje ulubione kubki, piekła ciasta, gdy miałem ochotę na jajecznicę. Przestaliśmy czuć się jak u siebie. Próbowałem delikatnie sugerować żonie, iż może mama odetchnie u siebie, ale Kasia machała ręką: „No jak możesz, przecież jej samotnie nudno, nie da się odrobinę wytrzymać?”

I wytrzymywałem. Aż do dnia, gdy przypadek podsunął mi genialne rozwiązanie.

Bartek miał wtedy dwa lata. Pewnego wieczoru podszedł do mnie przed snem i powiedział, iż boi się ciemności. „Tata, w ciemności mieszka Baba Jaga…” – szepnął przestraszony. Starałem się go uspokoić. „Synku, jeżeli się boisz – po prostu się śmiej. Śmiech odstrasza wszystkie Baby Jagi. Śmiejesz się, a one uciekają!” – rzuciłem, nie zastanawiając się specjalnie. Bartek skinął głową i poszedł spać.

I oto kilka nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie korytarzem… i rechocze. Głośno. Przeraziająco. Szczerze. Śmiech roznosi się po całym domu. Omal nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do łazienki, „odstrasza” Babę Jagę. Następnego ranka – to samo. I tak noc w nocie. Nam, dorosłym, było choćby trochę zabawnie. Ale nie teściowej.

Kilka dni później podeszła do mnie, cała spięta, i oznajmiła:
– Nie mogę już nocować w tym domu! Tu jest jakaś ciemność, jakieś zjawy! Dziecko śmieje się po nocach, jakby ktoś przez nie przemawiał! Czuję się tu nieswojo! Wracam do siebie. A jeżeli przyjadę – to tylko na dzień. I tylko jeżeli oczyścicie ten dom.

Słowa „egzorcysta” oczywiście nie użyła, ale sens był jasny. Skinąłem głową. Żona wzruszyła ramionami – „mama to mama”. A ja, starając się nie okazać triumfu, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. W swojej kuchni. W swoim ulubionym kubku.

Od tamtej pory minęły prawie dwa lata. Teściowa przyjeżdża wyłącznie w dzień – przynieść ciasto, pobawić się z Bartkiem, pogadać z Kasią o plotkach. Ale przed wieczorem odjeżdża. Punktualnie. Bez sugestii, by zostać. Czasem tylko narzeka na samotność. Ale wtedy od razu przypominam sobie „Babę Jagę” – i wszystko wraca na adekwatne tory.

Morał? Czasem choćby najmilsi ludzie potrafią przekroczyć twoje granice. Ważne, by w poru je odzyskać. I uwierzcie mi, nie trzeba do tego kłótni, urazy czy awantur. Wystarczy odrobina… wyobraźni.

Idź do oryginalnego materiału