Jak „wyprosiłem” teściową z domu bez wypowiedzenia ani słowa sprzeciwu

newskey24.com 6 godzin temu

Jak „wykurzyłem” teściową z domu, nie mówiąc ani słowa

Gdy tylko ożeniłem się z Kasią, wydawało mi się, iż z teściową trafiłem prawdziwy los na loterii. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie pouczała, nie rzucała wiecznych rad, jak to robi wiele „mam żon”. Co więcej, gotowała bosko, zawsze była uprzejma, a choćby potrafiła rozśmieszyć swoim staroświeckim podejściem do życia. Wydawać by się mogło – idealna teściowa. Ale, jak to mówią, w każdym jasnym świecie znajdzie się ciemna plama…

Na początku wszystko było cudownie. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z drożdżówkami, słuchaliśmy opowieści z przeszłości. Wszystko toczyło się swoim rytmem, dopóki z Kasią nie urodził się syn – Staś. Wtedy zaczęły się schody. Najpierw babcia zaczęła wpadać raz w tygodniu. Potem – co drugi dzień. A w końcu w ogóle u nas zamieszkała.

Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie jest głupstwo, szczególnie gdy w domu jest małe dziecko. Żona wróciła do pracy, a mama jak na zawołanie – rosół na kuchni, podłogi lśnią, pranie powieszone, dziecko nakarmione i zadowolone. Wydawałoby się – bajka. Tyle iż bajka gwałtownie zmieniła się w koszmar. Bo teściowa, bez pytania, zostawała u nas na tydzień, potem na dwa. Potem wyjeżdżała „tylko po rzeczy” – i znowu wracała.

Żyła z nami jak u siebie: urządzała przestawianie mebli, chowała moje ulubione kubki, piekła sernik, gdy marzyłem o jajecznicy. Przestaliśmy czuć się jak u siebie. Próbowałem delikatnie napomknąć żonie, iż może mama odpocznie w swoim mieszkaniu, ale Kasia machała ręką: „No jak możesz tak mówić, przecież jej samotnie smutno, czy naprawdę nie dasz rady trochę wytrzymać?”

I wytrzymywałem. Aż do dnia, gdy los podsunął mi genialne rozwiązanie.

Staś miał wtedy dwa lata. Pewnego wieczoru przyszedł do mnie przed snem i powiedział, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Baba Jaga…” – szepnął przestraszony. Starałem się go uspokoić. „Synku, jeżeli się boisz – po prostu się śmiej. Śmiech przegania wszystkie Baby Jagi. Ty się śmiejesz, a one uciekają!” – rzuciłem od niechcenia. Staś skinął głową i poszedł spać.

I oto parę nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie korytarzem… i rechocze. Głośno. Przerazająco. Serdecznie. Kładzie się ze śmiechu cały dom. O mało nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do łazienki, „odpędza” Babę Jagę. Następnego ranka – to samo. I tak – noc w noc. Nam, dorosłym, było choćby trochę śmiesznie. Ale nie teściowej.

Po kilku dniach podeszła do mnie roztrzęsiona i oznajmiła:
– Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jest jakaś ciemność, jakieś zjawy! Dziecko śmieje się w nocy, jakby przez nie ktoś przemawiał! Mnie to wszystko niepokoi! Wracam do siebie. A jeżeli już przyjdę – to tylko w dzień. I tylko jeżeli oczyścicie ten dom.

Słowa „egzorcysta” oczywiście nie użyła, ale sens był jasny. Skinięte głową. Żona wzruszyła ramionami – „matka to matka”. A ja, starając się nie pokazać triumfu, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. Na swojej kuchni. W swoim ulubionym kubku.

Od tamtej pory minęły prawie dwa lata. Teściowa pojawia się wyłącznie w ciągu dnia – przynosi pierogi, bawi się ze Stasiem, gada z Kasią o plotkach. Ale na wieczór odjeżdża. Punktualnie. Bez próśb o nocleg. Czasem tylko narzeka na samotność. Ale ja natychmiast przypominam sobie o „Babie Jadze” – i wszystko staje na swoim miejscu.

Morał? Najmilsi ludzie potrafią przekroczyć twoje granice. Ważne, by umieć je odzyskać. I uwierzcie – nie potrzeba do tego kłótni, krzyków ani urazy. Wystarczy odrobina… wyobraźni.

Idź do oryginalnego materiału