Dzisiaj znów siedziałam na werandzie, ściskając w dłoniach filiżankę z wystygłą herbatą. Moje serce rozdzierało się na dwoje: jedna połowa płakała za synem, Bartoszem, który własnymi rękami zrujnował to, co miał, a druga po cichu cieszyła się z Weroniki, mojej byłej synowej, która wreszcie uwolniła się od niego. Wiedziałam, iż nikt z sąsiadów plotkujących o rozwodzie nie zrozumiałby tej dziwnej mieszaniny miłości i wstydu, żalu i ulgi. A jednak nie potrafiłam inaczej patrzeć na ruiny, jakie pozostawił po sobie mój syn, i na nowy blask w oczach Weroniki.
Bartosz był moim jedynym dzieckiem, moją dumą. Wychowywałam go sama, odkąd mąż nas zostawił z maleństwem na rękach. Wkładałam w niego całą duszę: szyłam koszule, nocami sprawdzałam zadania, oszczędzałam na sobie, by miał nowe buty. Marzyłam, iż wyrośnie na mądrego, silnego człowieka. I przez długi czas tak się wydawało. Ożenił się z Weroniką – dobrą, pracowitą dziewczyną, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Urodziła się im córeczka, Zosia, i myślałam, iż mój syn w końcu znalazł szczęście. Ale się myliłam.
Bartosz się zmienił. A może po prostu pokazał, jaki jest naprawdę. Zaczęło się od nocnych wyjść, powrotów w obcych perfumach. Weronika, z oczami czerwonymi od płaczu, milczała, próbując ratować rodzinę dla Zosi. Widziałam, jak gasła, ale nie interweniowałam – bałam się, iż syn się obrazi. A on, zamiast docenić żonę, która dźwigała dom, dziecko i jego samego, szukał rozrywek poza domem. Próbowałam z nim rozmawiać, ale Bartosz tylko machnął ręką: „Mamo, nie wtrącaj się, wiem, co robię“. Milczałam, ale każde jego słowo bolało jak nóż w serce.
Upadek przyszedł niepostrzeżenie, ale skończył się katastrofą. Bartosz zaczął romansować z koleżanką z pracy, choćby się z tym nie kryjąc. Weronika się dowiedziała, ale zamiast awantur, cicho spakowała walizki. Wzięła rozwód, zabrała Zosię i wyjechała do rodziców. Pamiętam dzień, gdy syn wrócił do pustego mieszkania. Był zbity z tropu, ale nie żałował. „Ona sama jest sobie winna, nie doceniała mnie“ – rzucił, a my po raz pierwszy spojrzałam na niego jak na obcego. Mój chłopiec, moja duma, stał się człowiekiem, który przez głupotę i egoizm zniszczył własną rodzinę.
Sąsiedzi szeptali, obwiniając Weronikę: „Porzuciła mężSiedzę teraz sama na tej starej ławce i myślę, iż może najtrudniej jest kochać kogoś, kto już dawno przestał na tę miłość zasługiwać.