Jak sprytem uwolniłam się od teściowej i odzyskałam spokój

newskey24.com 2 tygodni temu

Dziś, gdy patrzę wstecz, uświadamiam sobie, jak sprytnie odzyskałam spokój w naszym domu. Pięć miesięcy temu wydarzył się cud – na świat przyszedł nasz synek, Jaś. Dla mnie i mojego męża, Krzysztofa, był to najszczęśliwszy dzień w życiu. Przygotowywaliśmy się do tego – czytaliśmy poradniki, oglądaliśmy filmy, a gdy Jasio się urodził, choć nie było łatwo, radziliśmy sobie sami. Krzysiek pomagał we wszystkim – wstawał w nocy, mył butelki, usypiał malucha. Byliśmy zgranym zespołem.

Wszystko zmieniło się, gdy do naszego domu wpadła… jego matka. Dwa miesiące temu moja teściowa, Irena Stanisławowa, pojawiła się u nas „pomagać”. Bez zapowiedzi. Bez zaproszenia. Z walizką i miną zbawcy, jakby bez niej rodzina rozpadłaby się na kawałki.

„Zostaję na dłużej!” – oświadczyła od progu.

Na początku pomyślałam: no dobrze, może rzeczywiście będzie lżej. Ale myliłam się. Nasze życie zamieniło się w niekończący się pasmo krytyki, kontroli i nietaktu. Żadnej chwili wytchnienia. Każdy mój krok komentowała:

„A coś mu takiego włożyła? Zamarznie!”
„Znowu zapomniałaś o wodzie koperkowej?”
„Za moich czasów dzieci hodowało się inaczej, dlatego teraz młodzież taka słaba…”.

Starałam się delikatnie napomknąć, iż czas wracać do siebie, iż ma własne obowiązki, męża, gospodarstwo… Ale Irena Stanisławowa udawała głuchą.

„Stasio sobie poradzi! Wam moja pomoc jest bardziej potrzebna!” – śmiała się, nalewając herbatę i rozdając rozkazy.

Najpierw znosiłam to w milczeniu. Potem zaczęłam się denerwować. W końcu płakałam nocami. I wtedy zrozumiałam – sama nie odejdzie. Postanowiłam działać.

Następnego ranka podeszłam do niej z najsłodszą miną:

„Irenko, pomyślałam… Wracam do pracy. Nie na cały etat, tylko kilka godzin dziennie. A skoro pani już tu jest, mogłaby zająć się Jasiem? Tylko sześć godzin, proszę się nie martwić…”

Uśmiech zniknął jej z twarzy.

„Sama? Z takim maleństwem?” – wykrztusiła z przerażeniem.

„A kto, jak nie pani? Tak często mówiła, iż chce nam pomóc. To doskonała okazja! Na pewno świetnie sobie poradzi. A ja trochę się oderwę i coś zarobię. Krzysiek przecież wspominał o remoncie.”

Gdy mąż wrócił z pracy, teściowa, jak przewidziałam, rzuciła się do niego ze skargami. Ale Krzysiek… stanął po mojej stronie!

„Mamo, to świetny pomysł! Ewa trochę odpocznie. Sama chciałaś pomagać, no to teraz jest szansa. Wierzymy w ciebie!”

Teściowa straciła rezon. Nie protestowała.

Następnego dnia „poszłam” do pracy. W rzeczywistości jeździłam do koleżanki. Czasem do parku, czasem na zakupy. Za każdym razem wracałam z udawanym zmęczeniem i błyszczącymi oczami:

„Dziękuję, Irenko, bez pani bym sobie nie poradziła…”

Ale pilnowałam, by nie miała zbyt lekko. Obiad niegotowy?

„Nic nie szkodzi, jestem wykończona, sama coś zrobię… ale może jutro pani spróbuje? W końcu cały dzień jest w domu…”

A w weekendy – kino, kawiarnie, spacety we dwoje z Krzyśkiem. A Irena Stanisławowa? Z wnukiem. Z pieluchami, kolką, butelkami i grzechotkami.

Minął tydzień. Potem drugi.

I wtedy pewnego wieczoru teściowa oznajmiła:

„Przepraszam, dzieci, ale Stasio bez mnie sobie nie poradzi. Gospodarstwo leży. Muszę wracać.”

„Jak to? – westchnęłam z fałszywym smutkiem. – Tak liczyliśmy na panią… Ale jeżeli musi być…”

W przeciągu dnia spakowała walizki i wyjechała. A ja… odetchnęłam.

Dom znów wypełnił się ciszą i ciepłem. Wróciłam do moich obowiązków, do ukochanego synka. Krzysiek był przy mnie, staliśmy się znów rodziną, a nie zakładnikami narzuconej „pomocy”. I wiecie co? Ani trochę nie żałuję tego „podstępu”. Bo czasem kobieta musi walczyć nie tylko o siebie, ale i o swój spokój.

Idź do oryginalnego materiału