„Jak pozbyłam się teściowej i w końcu poczułam wolność”

polregion.pl 12 godzin temu

„Wynoś się!” — jak wyrzuciłam teściową i odzyskałam oddech

Słowo „teściowa” od dziecka budziło we mnie uprzedzenie. Może dlatego, iż nigdy nie spotkałam kobiety, która miałaby dobre relacje z matką męża. Słyszałam dziesiątki historii, w których to ona niszczyła małżeństwa. Wszystko sprowadzało się do jednego: „Od pierwszego wejrzenia mnie znienawidziła i zaczęła powoli, ale systematycznie mnie topić.”

Naiwnie wierzyłam, iż miłość jest silniejsza od wszystkich intryg. Że jeżeli uczucie jest prawdziwe, nikt nie stanie między nami. Niestety. Myliłam się.

Poznałam przyszłą teściową tuż przed wyjazdem mojego ukochanego do wojska. Pomyślałam, iż to dobry moment — pożegnania zbliżają. Sądziłam, iż się dogadamy, w końcu jestem dojrzała, wykształcona, mam przyjaciółki po pięćdziesiątce — czym ona może się różnić?

Ale od pierwszej chwili zrozumiałam: ta kobieta mnie nienawidzi. Nie tylko nie lubi — nienawidzi. Dlaczego? Nie miałam pojęcia. Cały dzień pomagałam: zmywałam, gotowałam, krzątałam się, a ona patrzyła przeze mnie, jakbym była powietrzem.

Minął rok. Wyprowadziliśmy się po wojsku. Od pierwszego dnia byłam dla niej „niezdarną idiotką”. Wszystko nie tak, wszystko źle. Starałam się, jak mogłam, chciałam jej zaimponować, ale w zamian słyszałam tylko kąśliwe uwagi za plecami. A gdy dowiedziałam się, iż obgaduje mnie przed swoimi przyjaciółkami, coś we mnie pękło.

Rok później wzięliśmy ślub. Bez przepychu, tylko skromna kolacja z rodziną. Teściowa nalegała — „jak to tak bez uroczystości”. Mieszkaliśmy wtedy z ojcem męża — jego rodzice byli już dawno rozwiedzeni. Ale choćby na odległość potrafiła zatruć nam życie.

— Nie doczekałaś się go z wojska!
— Jestesz beznadziejną gospodynią!
— Nie zasługujesz na niego!

A przecież gotowałam zupy, drugie dania, kompoty i desery. Sprzątałam codziennie. Pomagałam jej, gdy była taka potrzeba. Ale i tak nigdy nie było dobrze.

Aż nagle zapragnęła wnuka. My z mężem nie byliśmy jeszcze gotowi na dzieci. Wtedy posunęła się dalej — zaczęła szeptać, iż jestem bezpłodna. Tylko między nami. Tak, by nikt nie słyszał. Powiedziałam mężowi. Wściekły, pojechał do niej — wyjaśniać. A ona? Oskarżyła mnie, iż nastawiam go przeciw niej. Że kłamię. „Ona jest zła, odbiera mi ciebie!” — wrzeszczała.

Pięć lat! Pięć lat żyłam pod tym ciężarem. Zapomniałam, iż mam wyższe wykształcenie, udaną karierę, przyjaciół. Czułam się jak nic. Płakałam po nocach, unikałam spotkań. Każdy kontakt był jak tortura.

Aż pewnego dnia przeszła granicę. Byłam w ósmym miesiącu ciąży. Ciąża była trudna. Leżałam na kanapie, gdy wtargnęła do domu i zaczęła krzyczeć. Rzucała oskarżeniami, wyciągała moich rodziców, wymachiwała rękami. Wtedy, sama nie wierząc w siebie, wstałam i powiedziałam twardo:
— Wynoś się!

Zamarła. Nie spodziewała się tego. A ja… Poczułam, jakbym się obudziła. Jakby ktoś zdjął ze mnie kajdany. Wyrzuciłam ją za drzwi. Bez krzyku. Spokojnie. Ale z wewnętrzną siłą, której wcześniej nie miałam. I zrozumiałam: nigdy więcej nie pozwolę się upokarzać. To moje życie. I ja decyduję, kto w nim będzie.

Nocą poważnie porozmawiałam z mężem. Bez histerii. Zrozumiał. Znał charakter swojej matki. Wybrał — mnie.

Minęły trzy lata. Oddycham. Żyję. Mamy cudowną córeczkę, Zosię. Teściowa? Widujemy się czasem — kilka razy w roku. Cześć, cześć, wymiana grzeczności. Widuje wnuczkę — kiedy i gdzie ja pozwolę. Nie przeszkadzam, ale też nie wpuszczam jej do domu.

Nie czuję winy. Mówią, iż to „nieludzkie”. A ja mówię — to sprawiedliwe. Szanuję ją — za to, iż urodziła mojego męża. Ale nic więcej. Nie jest panią mojego życia. I najważniejsze — jestem sobie wdzięczna, iż pewnego dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam: „Dość!”

Pięć lat zostało mi odebrane. Ale teraz mam wolność. I to najlepszy prezent, jaki mogłam sobie dać.

Idź do oryginalnego materiału