Co zrobić, gdy nie można znaleźć wspólnego języka z mamą, a przez to dochodzi do niekończących się kłótni i nieporozumień?
Nadszedł czas, by opowiedzieć moją historię, przelać na papier wszystko, co się we mnie nagromadziło — może w ten sposób znajdę choć odrobinę spokoju. Jestem zwykłą kobietą, mam nieco ponad trzydzieści lat, od kilku lat jestem mężatką. Razem z mężem wynajmujemy mieszkanie w hałaśliwej Warszawie, oboje pracujemy, budujemy swoje życie i jesteśmy szczęśliwi. Na razie nie mamy dzieci — postanowiliśmy poczekać i cieszyć się czasem we dwoje. Moja mama, Małgorzata Kowalska, ma ponad 65 lat i od prawie trzech lat jest wdową po śmierci taty.
Tata był dla mnie wszystkim — osobą, której ufałam bezgranicznie i z którą mogłam rozmawiać o wszystkim. Spędzaliśmy razem cudowne chwile, a jego odejście zostawiło w moim sercu pustkę, której nic nie może wypełnić. Z mamą nasze relacje były zawsze serdeczne, ale nie pozbawione tarć — kłótnie wybuchały jak zapałki, raz po raz zostawiając gorzki osad. Mam starszą siostrę, Zofię, która mieszka z mamą w naszym starym domu pod Warszawą, ale ostatnie trzy miesiące jej tam nie było — wyjechała w sprawach zawodowych, zostawiając mamę samą.
Moja praca to ciągły stres, nerwy są napięte jak struny. Nie lubię długich rozmów telefonicznych, wolę komunikować się przez wiadomości — tak jest łatwiej, szybciej, spokojniej. Ale mama dzwoni do mnie kilka razy dziennie, a każdy telefon to jak test wytrzymałości. Kilka tygodni temu zdecydowałam się powiedzieć jej prosto: „Mamo, zmęczyłam się słuchaniem samych złych rzeczy, porozmawiajmy o czymś dobrym”. Rozumiem ją — samej jest ciężko, zwłaszcza finansowo, a serce ściska się z litości. Żeby ułatwić jej życie, znalazłam dla niej pracę dodatkową — teraz opiekuje się dziećmi swojej siostry i pracuje na pół etatu w biurze. Mimo to nasze rozmowy przez cały czas sprowadzają się do dwóch tematów: jej praca lub niekończące się skargi na los. To mnie wykańcza, więc poprosiłam, aby dzwoniła rzadziej i pisała wiadomości. Posłuchała — na kilka dni. A potem wszystko wróciło do normy, jakby moich słów nigdy nie było.
Próbowałam tłumaczyć: „Mamo, mam swoją rodzinę, swoje życie, jestem mężatką”. A ona na to, jak cios w brzuch: „Dla ciebie zawsze powinnam być na pierwszym miejscu”. Oniemiałam. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie, a wewnątrz wszystko wrzało z żalu. Mówiłam, iż mąż też potrzebuje mojego czasu, iż nie mogę się rozerwać, ale ona puszczała to mimo uszu. Rozmowy znowu sprowadzały się do narzekań, a przypomniałam jej: „Zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby ci pomóc”. A ona nagle wypaliła: „Nie tylko ty pomagasz rodzicom! Dzieci moich znajomych kupują im samochody, wysyłają pieniądze!” To było jak nóż w serce. Dwa lata temu odkładałam na protezę dla niej, odmawiając sobie i mężowi wszystkiego. Wtedy choćby nie mogliśmy sobie pozwolić na samochód, a ja odkładałam każdą złotówkę, aby mama nie czuła się gorsza po śmierci taty. I oto wdzięczność.
Chcę choć trochę ciszy, odpoczynku, chwili wolności. Mam wspaniałego męża, Piotra — spokojnego, dobrego, cierpliwego. Ale choćby jego te telefony zaczęły wyprowadzać z równowagi, widzę, jak się marszczy, gdy telefon znowu dzwoni. A mama? Obraziła się i oznajmiła, iż to on nastawia mnie przeciwko niej. To dobiło mnie ostatecznie. Wszystko jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Do 18 roku życia żyliśmy z mamą jak pies z kotem — ona krzyczała, ja płakałam, dzieciństwo było pełne żalu i bólu. Teraz próbuję z nią nawiązać więź, wyciągnąć rękę, ale za każdym razem natrafiam na mur. Ona mnie nie słyszy, nie chce słyszeć, a ja tonę w tej bezsilności.
Jestem zmęczona kłótniami, tym kołowrotem niezrozumienia. Serce boli, dusza cierpi, a wyjścia nie widać. Proszę, poradźcie — jak znaleźć z nią wspólny język? Jak zatrzymać tę burzę, która niszczy nas obie? Chcę pokoju, ale nie wiem, gdzie go szukać.