„Jak pięknie się zmienił. Gdyby był trochę bogatszy i pracował w renomowanej firmie, może bym się w nim zakochała” – myślała dziewczyna.

newsempire24.com 2 dni temu

„Jaki przystojny się zrobił. Gdyby był tylko trochę bogatszy, pracował w prestiżowej firmie, może bym się w nim zakochała” – pomyślała Kinga.

„No więc, Jakubie, zostajesz za mnie. jeżeli będą problemy, dzwoń. Nie lecę na Marsa, będę w kontakcie” – powiedział Marek, wyciągając rękę do swojego zastępcy i przyjaciela.

„Rozumiem, nie martw się. A tak w ogóle, nie powiedziałeś, gdzie jedziesz na urlop. Na Malediwy czy do Turcji?” – Jakub uścisnął jego dłoń.

„Nie mówiłem? Do matki jadę. Dach trzeba naprawić, płot poprawić. Za życia ojciec dbał o dom, a od kiedy odszedł, wszystko się sypie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z wędką nad rzeką.”

„Ja nigdy choćby nie byłem na rybach. Prawdziwy mieszczuch. Trochę ci zazdroszczę” – westchnął Jakub. „Jak wrócisz, opowiesz” – krzyknął za odchodzącym Markiem.

Ciesząc się, iż już jutro znajdzie się z dala od hałaśliwego, zakurzonego miasta, przytuli matkę i odetnie świeże powietrze dzieciństwa, Marek jechał do domu z uśmiechem na twarzy.

Wychował się w małej wiosce. Matka była nauczycielką, ojciec pracował jako budowlaniec. Marek często pomagał mu na budowie, nauczył się wielu rzeczy. Ojciec marzył, iż syn pójdzie w jego ślady. Ale Marka fascynowały komputery, nowe technologie. Uczył się łatwo. Gdy skończył szkołę, oznajmił, iż w wiosce nie ma dla niego przyszłości, iż chce pojechać do Warszawy i osiągnąć więcej niż zostać zwykłym budowlańcem.

„Jak to nie ma przyszłości? Wieś się rozwija, budowlańcy zawsze będą potrzebni. Chleba ci nie zabraknie. Chcesz, wybudujemy ci dom? Ożenisz się, dzieci będą miały gdzie biegać” – przekonywał ojciec.

„Za wcześnie na myślenie o żonie. Najpierw muszę stanąć na nogi” – odparł Marek.

Ojciec irytował się, kłócił. Matka cierpliwie łagodziła spory i wspierała syna.

„Nie podcinaj mu skrzydeł. Niech spróbuje. Jest mądry, jeszcze będziemy z niego dumni” – przekonywała męża.

Rodzice dali mu trochę pieniędzy na start i pozwolili ruszyć na podbój stolicy. Marek studiował i pracował na budowie. Z czasem osiągnął wszystko, o czym marzył.

W szkole zakochał się w Kindze, śmiesznej, zadziornej dziewczynie. Nie była orłem w nauce, marzyła, by zostać fryzjerką i otworzyć własny salon. Mieli swoje plany. Rozjechali się w różne strony, licząc, iż kiedyś się spotkają.

Gdy Marek przyjeżdżał do domu na wakacje, okazywało się, iż Kinga już wyjechała.

Mógł pójść do jej matki i poprosić o numer telefonu, adres, ale tego nie zrobił. Miłość mogła stanąć na drodze do spełnienia marzeń. Gdyby się pobrali, pojawiłyby się dzieci, trzeba byłoby walczyć o chleb, a nie realizować cele. Nie, najpierw musiał osiągnąć sukces – założyć firmę, kupić samochód, wybudować dom, a dopiero potem…

„Uważaj, czas ucieka. Kinga może na ciebie nie czekać” – mawiał ojciec.

„Nie szkodzi, są inne dziewczyny” – odpowiadał Marek.
Ale inne go nie interesowały.

Teraz miał wszystko, o czym marzył. Piękny dom w prestiżowej dzielnicy, drogi samochód, biznes przynoszący solidny zysk. Mógł pomyśleć o żonie. Kobiety się pojawiały. Ale chciały go razem z domem, samochodem, pieniędzmi. A on pragnął, by kochały go dla niego samego.

Przyjeżdżając do rodziców, potajemnie liczył, iż spotka Kingę. Opowiadał im o sobie oszczędnie. Żyli skromnie, bez luksusów, uczciwą pracą. Tego samego oczekiwali od syna. Gdy zaczynał mówić o sukcesach, ojciec marszczył brwi, a matka nerwowo mrugała. Czy można uczciwie zarobić na mieszkanie w Warszawie, wybudować willę?

„Łamiesz prawo? Czy tego cię uczyliśmy? Lepiej byłoby, gdybyś pracował na budowie, niż żebyśmy się za ciebie wstydzili” – gderał ojciec.

Dlatego Marek przyjeżdżał do nich starym, skromnym samochodem, pożyczonym od znajomych w zamian za swoją „Audi”. Albo pociągiem. Mówił, iż pracuje jako inżynier. Ojciec kiwał z aprobatą, dumny z syna-warszawiaka.

Tym razem też nie zmienił zwyczajów, choć ojciec odszedł trzy lata temu. Zostawił „Audi” w garażu, kupił bilet na pociąg i ubrał się zwyczajnie.

Dostał miejsce na dolnej półce, ale górne miała zająć starsza kobieta. Bez namysłu się zamienił. Babcia dziękowała mu przez całą podróż.

Leżąc na górnej półce, Marek patrzył przez okno. Mijały lasy, pola, rzeki. Przypominał sobie, jak wiele lat temu jechał pierwszy raz do Warszawy. Pod stukot kół myśli i wspomnienia płyną łatwiej.

Wieś wydała mu się malutka i bajecznie piękna. Powietrze świeże, drzewa soczyście zielone, w przeciwieństwie do przykurzonych miejskich krzewów. W ogródkach kwitły kwiaty, ciesząc oczy.

Wszedł na podwórko rodzinnego domu. Matka go zobaczyła, załamała ręce, w oczach pojawiły się łzy.

„Synku, jaka radość. A ja cię nie oczekiwałam. Zostańesz długo?” – spojrzała na niego uważnie.

„Dopóki mnie nie wygonisz” – odparł, obejmując ją.

Matka codziennie piekła ciasta, starając się jak najlepiej nakarmić jedynego syna. Jadł, a potem łaził po dachu, stawiał nowy płot, naprawiał okiennice.

„Odpocznij trochę, synku. Przyjechałeś na urlop, a cały czas pracujesz” – martwiła się.

„Już skończyłem. A ty gdzie się wybierasz?” – spytał, widząc odświętną sukienkę i dużą torbę w jej rękach.

„Do sklepu muszę” – odparła.

„Ja pojadę rowerem. Co kupić?” – zaproponował.

Matka podała mu listę zakupów.
„Tak idziesz?” – załamała ręce.

„No… a co?” – Marek sądził, iż jak na wieś jest ubrany przyzwoicie: znoszone dżinsy, koszula z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi opalone, umięśnione ręce.

Buty… Buty były markowe, drogie. Nic na to nie poradził – lubił wygodne, drogie obuwie. Wątpliwe, by ktoś we wsi doceni”Ale gdyby oboje odważyli się pokazać sobie prawdę, być może ich drogi znów by się połączyły, a przeszłość stałaby się początkiem nowej opowieści.”

Idź do oryginalnego materiału