Jak ogrzewają się dusze

newsempire24.com 11 godzin temu

Jak ogrzewają się dusze
Krawat, proszę! rozkazał Wacław Romaniuk, podciągając kołnierzyk białej koszuli.
Biorąc krawat z ręki żony, spojrzał na nią surowo:
Co mi tu wpychasz? Daj ten, co przywiozłem z Londynu. Dziś mam spotkanie z dyrektorem generalnym.
Jego żona, Jadwiga, odnalazła wymaganą rzecz i podniosła ją bez słowa.
Co, nie zamierzasz go zawiązać? mruknął Wacław, unosząc podbródek, po czym stał nieruchomo, aż Jadwiga zaczęła szykować krawat jego ulubłym węzłem.
Patrząc w lustro, podrapał się pod nosem i poprawił węzeł, patrząc z góry na żonę, jakby mówił: nic nie umiesz zrobić po swojemu!
Zdejmij jajecznicę nie chcę. Nalej kawę i zrób tost rozkazał przy stole w kuchni. Kawa przestała być gorąca! Nie potrafisz nic zrobić tak, jak trzeba! każda jego wypowiedź drżała od irytacji.

W progu kuchni pojawiła się wnuczka Anielka wczoraj przyjechała z córką na tydzień odwiedzin. Oprzyjając się o framugę, dziecko przyglądało się dziadkowi, oceniając jego zachowanie z perspektywy pięciu lat.
Chodź do mnie, Anielko zawołał Wacław, wyciągając ręce. Położył ją na kolanach i szepnął coś w miękkim tonie. Pragnął, by mała przytuliła się do niego, śmiało się i objęła dziadka. ale reakcja była niespodziewana:
Dziadku, po co tak do mnie mówisz? Tylko dobrzy ludzie tak mówią.
A czy ja nie jestem dobry? zdziwił się staruszek.
Nie. Nie jesteś dobry. Tu masz zimno dotknęła dłonią jego piersi. Potem ześlizgnęła się z kolan, podeszła do Jadwigi i, tuląc się do niej, pocałowała w policzek: Dzień dobry, babciu.

Zaskoczony zachowaniem wnuczki, Wacław nie od razu usłyszał krótki sygnał samochodu kierowca już czekał pod wjazdem. Zmartwiony wstał od stołu, założył płaszcz, wypolerowane od wieczora buty i, chwytając teczkę, ruszył w stronę drzwi:
Nie czekajcie na obiad. Wieczorem mogę się spóźnić rzucił w biegu.

Zstępując po schodach, nasłuchiwał własnych odczuć. Wszystko jak zawsze pełen energii, gotów podnosić góry rękami podwładnych. Każde rozkazy przełożonych wykonywał, nieważne trudności. Wystarczyło wydać polecenie, wyznaczyć terminy i sprawdzić realizację. Nie miało go ruszyć, jak podwładni radzą sobie z zadaniami praca musiała być skończona w terminie, choćby po nocach! Problemy szeryfa nie interesowały!

Jednak coś drapało duszę. Co to było? Słowa wnuczki! Było przykro słyszeć takie od małego człowieka, ukochanej Anielki.
Co cię tak gnębi, mała? warknął, mijając korytarze. Nie jestem surowy, tylko stanowczy! Bez twardości nie da się kierować, bo zaraz ktoś nas przygniecie, w domu i w służbie!

Między drugim a trzecim piętrem zauważył dwamiesięcznego kociaka, który wtulił się pod ciepły grzejnik i przerażony patrzył na przechodzących.
Rozprzestrzeniłeś zarazę w klatce schodowej. Zobaczę się z porządkownikiem, żeby go usunął! wykrzyknął, choć porządkownika nigdzie nie było, mimo iż nocny śnieg pokrył chodniki i trawniki.

Leniuch! rozgniewał się Wacław, zatrzymując się przy wjeździe, czekając na Wolę, swojego prywatnego kierowcę. Do biura! zawołał, marszcząc brwi i pogrążając się w myślach.
Nikt nie odważy się mi tak powiedzieć myślał. Dlaczego? Bo się boją. A wnuczka nie boi się. Młoda dusza! Czy naprawdę powiedziała prawdę? Ostrzegła mnie przed bezduszością. Wacław zsunął się na krzesło. Nie zawsze taki byłem. Życie mnie ukształtowało, a w sercu wciąż mam dobro i życzę wszystkim szczęścia. Próbuje usprawiedliwić się przed samym sobą, ale brzmi to niezręcznie.

Dziś droga ciężka, lód pod nogami nagle rzekł do Wolii. Kierowca podniósł zdziwione brwi szef rzadko z nim rozmawiał, a tym bardziej w tak przyjacielskim tonie.
Nic, jedziemy po kolce, a przechodnie nie mają co robić. Dziś mróz naprawdę wdziera się w kości.

Po kilku wymianach zdań serce Wacława rozgrzało się nieco. Spojrzał przez okno z ciepłego samochodu i zauważył, iż ludzie na przystanku mrówią się w mrozie.

Wole, spójrz, to nasza dziewczyna wskazał na młodą kobietę z działu utrzymania, ledwo starszą od jego córki. Złapmy ją.
Tak jest, panie Romaniuk odpowiedział Wole, zatrzymując się przy niej.
Zasiądź w samochodzie, zanim zamarznie całkiem próbował uśmiechnąć się serdecznie. Lidia uśmiechnęła się w odpowiedzi i w mgnieniu oka usiadła na tylnym siedzeniu. Jej promienny uśmiech i błyszczące oczy poprawiły nastrój o jedną warstwę.

Co to masz w podszewce? zapytał Wacław.
Proszę, zobaczcie wyciągnęła maleńką kotkę. Stoje na przystanku, a ona ucieka od jednego do drugiego, ociera się o nogi, płacze. Zmarznięta, biedna, a ludzie nie zwracają na nią uwagi. Złapałem ją, jej łapki i uszka zamarzły, włożyłem pod podszewkę, niech się ogrzeje. Po zmianie zawiozę ją do domu, będzie mieszkać ze mną. A syn jak się ucieszy!

Ile ma lat twój syn?
Dziś ma siedem. Idzie do pierwszej klasy. Samodzielny już. Szkołę, lekcje, obiad sam rozgrzewa.

Wacław przypomniał sobie, jak kilka razy w tym miesiącu zostawiał dział utrzymania pracować po godzinach, choć nie było takiej konieczności. A syn Lidii wtedy sam musi się obejść poczuł się niekomfortowo.

Lidio, uratuj kotka powiedział surowo, ale z cieplejszym tonem. Daję ci dziś wolne, za ratowanie mrożącej się istotki i z okazji urodzin syna. Zrób mu przyjęcie. Szefowi sam wszystko wyjaśnię. Wole, obróć samochód, podwieziemy Lidkę do domu.

Ojej, panie Romaniuk, jesteś taki dobry! rozpromieniła się Lidia. Pewnie koty też lubisz?
Czy dobrzy ludzie muszą lubić koty? uśmiechnął się szef.
Nie zawsze, ale kto kocha koty, na pewno jest dobry! odpowiedziała Lidia stanowczo.

Gdy zbliżali się do biura, Wacław zapytał kierowcę:
Masz kota?
Dwa odparł Wole, uśmiechając się. Dwie psotne buźki.

Dzień w pracy upłynął w typowym rytmie, a przy lunchu, razem z zastępcą, pozwolił sobie na luźną rozmowę:
Masz wnuki? zapytał.
Dwóch. odpowiedział z błyskiem w oku. Łobuziaki!
Lubią cię?
Jasne! przycisnął powiekę z zadowoleniem. Kiedy przyjdą w gości, nie dam im ani kroku! Co razem wymyślimy!
A kot u ciebie w domu?
Jakże bez kota? zdumiał się zastępca. On jest w domu głową rodziny!
No tak! podniósł brwi Wacław.

Wieczorem, po zwolnieniu kierowcy, wspiął się na swój piętro. Między drugim a trzecim piętrem, przy grzejniku, leżał już ten sam kociak, otulony kawałkiem tkaniny, przy którym stała miseczka z jedzeniem i kuwetą.

Co za ludzie! westchnął Wacław. Taki mały, a nikt o nim nie dba. Co, teraz będziesz tu zimować jak bezdomny? Chodź ze mną, dostaniesz nianie i przyjaciółkę.

Podniósł malucha w ramiona, przytulił go i wstąpił na swoją platformę. Kotek przytulał się do wielkiego człowieka, mrucząc. Ciepło, dawno zapomniane ciepło, dotknęło serca.

Ojej, dziadku! zakrzyknęła wnuczka, widząc kotka. Mówiłam babci, żeby go wzięła, a ona twierdziła, iż nie pozwolisz.
Dlaczego nie pozwolę? Oczywiście, iż pozwolę uśmiechnął się dziadek, całując żonę w policzek. Trzeba go tylko umyć i wymyślić imię.

Po godzinie kociak, nazwany Kłębek, siedział na kolanach Anielki, a ona na kolanach dziadka. Anielka przyciskała się do niego policzkiem i radośnie się uśmiechała:
Dziadku, już tu nie jest zimno. dotknęła jego klatki piersiowej. A tak przytulnie. Czy tak będzie zawsze, dobrze, dziadku?
Będzie, Anielko. Teraz będzie. Jakże nie może być zimno, gdy w domu jest kot?

Idź do oryginalnego materiału