Jak oduczyłam natrętną krewną przychodzenia bez zaproszenia na święta

twojacena.pl 3 dni temu

Czasami ludzie myślą, iż rodzina to zawsze radość. Że jeżeli przychodzą z tortem, dziećmi i uśmiechami, to musisz zastawić stół, zapomnieć o swoich sprawach i grać rolę gościnnej gospodyni. A jeżeli nie – jesteś niewdzięczna, chamka i w ogóle nie umiesz budować relacji. Ale jakoś nikt nie myśli, iż za tą udawaną bliskością często kryje się bezczelność, wścibstwo i zwykłe pasożytnictwo.

Tę historię opowiem od swojego imienia. Przydarzyła się mnie, Krystynie, kiedy z mężem właśnie przeprowadziliśmy się do Wrocławia i urządzaliśmy nowe życie.

Wynajęliśmy przytulne mieszkanie na obrzeżach miasta, byliśmy pochłonięci pracą, organizacją domu i staraliśmy się unikać niepotrzebnych kontaktów. Nie znosiłam hałaśliwych spotkań, a już na pewno nie domowych imprez z toną jedzenia i krzykiem dzieci. Ale w życiu każdego jest ktoś, kto uważa twój dom za swoją działkę rekreacyjną, a ciebie – za darmową sprzątaczkę.

Tą osobą została Gabrysia – rodzona siostra mojego męża. Na początku było słodko: wpadała z mężem i dziećmi „na herbatkę”, przynosiła kupione po drodze pierniczki i zachowywała się przyzwoicie. Ale gwałtownie się to zmieniło. Gabrysia zaczęła się pojawiać coraz częściej – i zawsze bez zapowiedzi.

„Hejka! Nie masz nic przeciwko, jeżeli dzisiaj wpadniemy? No to nakrywaj, będziemy za godzinę!” – takie telefony stały się normą. Pytała dla zasady, ale nie czekała na odpowiedź. Nie przyjmowała odmowy. choćby jeżeli mówiłam, iż jestem chora, zajęta, albo po prostu chcę odpocząć – olewała to.

I gdyby przychodziła sama. Ale nie. Mąż, trójka rozwrzeszczanych dzieci, czasem choćby ich pies. Ani jabłka, ani soku – niczego. Siedzieli do nocy, wyjadali wszystko z lodówki, a potem wychodzili, zostawiając po sobie stertę brudnych talerzy i moją wyssaną do cna energię.

Zaczęłam nienawidzić świąt. Urodziny, Nowy Rok, każdy weekend – zamieniły się w koszmar. Gotowałam, uśmiechałam się, znosiłam, sprzątałam do drugiej w nocy, a rano – do pracy. Mąż milczał. Nie lubił konfliktów i uważał, iż „to przecież siostra, trzeba wytrzymać”.

Aż pewnego dnia pękłam. Zrozumiałam, iż jeżeli teraz tego nie zatrzymam – będzie tylko gorzej. Zadzwoniłam do Gabrysi i powiedziałam:

„Gabrysia, dzisiaj przyjdziemy z mężem do was. Nakryj stół, zrób więcej – a, i jeszcze wezmę coś na wynos. I proszę, żeby było coś słodkiego dla dzieci, bo moje z koleżanką są głodne jak wilki.”

„Eee… no… może innym razem?” – zawahała się.

„Jesteśmy już w drodze. Będziemy za dwadzieścia minut” – odcięłam i rozłączyłam się.

Mąż, gdy się dowiedział, urządził awanturę i odmówił uczestnictwa w „tej prowokacji”. Nie nalegałam. Wzięłam swoją przyjaciółkę Basię – ona była zdecydowanie „za”, a do tego zabrała swoje dwójkę maluchów. Ruszyłyśmy energicznie pod drzwi Gabrysi.

Widziałam, jak za firanką przemknął cień. Stała przy oknie. Ale drzwi nam nie otworzyła. Ani po pukaniu, ani po dzwonku. Firanka drgnęła i zastygła. Uśmiechnęłam się.

Z Basią poszłyśmy do kawiarni. Zamówiłyśmy makaron, deser i po kieliszku wina. Śmiałyśmy się. Dzieci hałasowały, ale w duszy miałam spokój. Wreszcie poczułam, iż odzyskałam swój dom, granice i prawo do decydowania, kogo chcę w nim widzieć.

Od tamtej pory Gabrysia przestała dzwonić. Przestała przychodzić. Ani na święta, ani bez powodu. Mąż trochę się obraził, ale w końcu się pogodził. A ja – odetchnęłam.

Wiecie, nie zawsze trzeba być miłą. Czasem, by ochronić siebie, trzeba postawić kropkę. Albo przynajmniej nauczyć się zamykać drzwi przed tymi, którzy od dawna nie pukają, tylko wpadają butami na wysoki polski połysk.

Uważam, iż postąpiłam słusznie. A wy?

Idź do oryginalnego materiału