Zawsze dbałam o siebie. Nie dlatego, iż byłam próżna, ale dlatego, iż to dawało mi pewność siebie. Staranny wygląd był moją zbroją, moim sposobem na to, by czuć się silną i gotową stawić czoła światu.
Każdego ranka, zanim wyszłam do pracy w tętniącym życiem centrum Krakowa, wybierałam elegancki strój, starannie układałam włosy i nakładałam makijaż, który podkreślał moje atuty, ale nie był przesadzony. Moje dłonie zawsze były zadbane, paznokcie starannie pomalowane, a delikatna nuta perfum dodawała mi klasy.
A potem wszystko się zmieniło.
Przyszła emerytura.
Na początku próbowałam przekonać samą siebie, iż to nowy rozdział w moim życiu, czas na odpoczynek, na cieszenie się spokojem. Ale im więcej mijało dni, tym bardziej czułam, iż coś jest nie tak.
Rano nie musiałam już się szykować, nie było potrzeby wybierać sukienki, układać włosów czy malować ust. I wtedy dotarło do mnie coś przerażającego – traciłam motywację, a z nią cząstkę samej siebie.
Czy to był początek mojego powolnego zanikania?
A potem pojawił się kolejny problem – pieniądze.
Nigdy nie byłam rozrzutna, ale życie na emeryturze wygląda inaczej. Regularne wizyty w salonie fryzjerskim, manikiur, zabiegi kosmetyczne – rzeczy, które kiedyś były dla mnie naturalne, nagle stały się luksusem. Musiałam się ograniczać.
Pewnego wieczoru, siedząc w moim mieszkaniu na Kazimierzu, spojrzałam w lustro i zamarłam.
Moje włosy straciły blask, dłonie wyglądały na zaniedbane, a spojrzenie w oczach wydawało się smutne i zmęczone.
To nie byłam ja.
Tego samego wieczoru podjęłam decyzję.
Sięgnęłam po notes i zaczęłam pisać. Stworzyłam listę wszystkich zabiegów pielęgnacyjnych, które kiedyś regularnie robiłam. A obok każdego z nich zapisałam pytanie: czy mogę zrobić to sama?
Pierwsza decyzja? Koniec z fryzjerem. Kupiłam farbę i zaczęłam farbować włosy w domu. Regulowanie brwi? Nauczyłam się robić to samodzielnie. A paznokcie? Spojrzałam na swoje dłonie i pomyślałam: dlaczego nie spróbować?
Zaczęłam chodzić do małego salonu w pobliżu, gdzie starsza kobieta robiła klasyczny manikiur za niewielką opłatą. Obserwowałam ją uważnie – jak piłuje paznokcie, jak delikatnie obcina skórki, jak precyzyjnie nakłada lakier.
I wtedy mnie olśniło.
“Dlaczego mam płacić za coś, czego mogłabym się nauczyć?”
Myśl nie dawała mi spokoju.
Następnego ranka zaczęłam szukać kursów. Nie potrzebowałam niczego skomplikowanego – wystarczył mi podstawowy kurs, który nauczyłby mnie podstaw pielęgnacji dłoni i paznokci. Znalazłam niedrogie szkolenie i od razu się zapisałam.
Po tygodniu czułam się już pewnie. A koszt? Niższy niż dwie wizyty w salonie.
Kupiłam profesjonalne narzędzia – pilniki, dobrej jakości lakiery, olejki do skórek, lampę UV. I zaczęłam ćwiczyć, każdego dnia doskonaląc swoje umiejętności.
Gdy moja córka, Natalia, odwiedziła mnie pewnego dnia i zobaczyła moje dłonie, zrobiła zdziwioną minę.
“Mamo, jeżeli masz problemy finansowe, powinnaś mi powiedzieć,” powiedziała, patrząc na swoje długie, idealnie przedłużone paznokcie. “Mogłam ci przelać pieniądze, żebyś dalej chodziła do salonu.”
Roześmiałam się.
“Natalia, to nie o pieniądze chodzi. Po prostu odkryłam, iż mogę to robić sama – i sprawia mi to przyjemność!”
Nie wyglądała na przekonaną.
Ale potem wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałam.
Kobiety w moim otoczeniu zaczęły zauważać moje dłonie. Sąsiadka, pani Maria, moja dawna koleżanka z pracy, Elżbieta, a choćby moja siostra, Anna – wszystkie zadawały to samo pytanie:
“Gdzie robisz paznokcie?”
Gdy odpowiadałam, iż sama, nie mogły w to uwierzyć.
“A mogłabyś zrobić mi?” – zapytała w końcu Maria.
Zawahałam się. Nigdy wcześniej nie robiłam manikiuru komuś innemu. Ale nalegała. Więc się zgodziłam.
Potem przyszła Anna. A potem Elżbieta. A później koleżanka Elżbiety.
Na początku nie chciałam brać pieniędzy. Traktowałam to jak przysługę, coś, co po prostu lubiłam robić.
Ale ludzie nie lubią przyjmować czegoś za darmo.
Maria przyniosła mi domowe ciasto. Elżbieta kupiła mi kawę. Anna podarowała mi pachnącą świecę.
A potem, pewnego wieczoru, gdy kończyłam malować paznokcie Annie, spojrzała na mnie poważnie i powiedziała:
“Przychodzę do ciebie co dwa tygodnie. Powinnaś zacząć brać za to pieniądze.”
Zaśmiałam się i pokręciłam głową.
Ale ona nalegała. Po długiej rozmowie zgodziłyśmy się na połowę ceny salonowej. Dla nich to była oszczędność, a dla mnie – dodatkowy dochód.
Natalia przestała się śmiać ze mnie.
“Mamo, jesteś niesamowita,” powiedziała mi pewnego dnia.
A potem, prawie nieśmiało, dodała:
“Moje paznokcie są w fatalnym stanie po tylu latach przedłużania. Mogłabyś mi je zrobić?”
I tak zaczęłam dbać również o nią.
To ona namówiła mnie na coś więcej – delikatne zdobienia, kwiatowe wzory, geometryczne linie. Na początku się wahałam, ale gwałtownie zrozumiałam jedno:
Uwielbiałam to.
I tak, coś, co zaczęło się jako sposób na oszczędność, stało się małym biznesem.
Małym, bo nie chciałam przyjmować obcych ludzi. Ale dbanie o przyjaciół i rodzinę? To była przyjemność.
Teraz coraz częściej myślę – dlaczego miałabym na tym poprzestać? Może powinnam nauczyć się fryzjerstwa? A może masażu? Pedikiur to też dobry pomysł.
Potrzebuję zajęcia, które – jak to teraz mówią – można spieniężyć. I czemu nie? Moje pierwsze klientki już są, czekają z niecierpliwością, aż ich ulubiona manicurzystka nauczy się czegoś nowego.