Cena jednej skrytki: jak Witek prawie stracił żonę
Rita wyszła na podwórko, by rozwiesić wypraną bieliznę. Dzień był piękny, słońce grzało jak latem, więc schnęło wszystko w mgnieniu oka. Jak zwykle rzuciła okiem przez płot na posesję sąsiadów. Tam, miotając się nerwowo między krzakami, czegoś szukał Witek. Wiadomo było, co to znaczy – znów zgubił swoją „skrytkę”.
— Witku, zgubiłeś wczorajszy dzień, czy co? – zażartowała Rita, uśmiechając się pod nosem.
Ale mężczyzna choćby się nie odwrócił, tylko machnął ręką i zniknął w domu. Rita wzruszyła ramionami i już miała wrócić, gdy nagle drzwi się otworzyły i do środka wpadła zapłakana Teresa – jego żona.
— Tereniu, co się stało?! – Rita poderwała się z krzesła.
— Jak on śmiał?! – łkała sąsiadka. – Jak mógł pomyśleć coś takiego?!
Rita w milczeniu poklepała ją po ramieniu, choć nie bardzo rozumiała, o co chodzi. Zawsze wydawało się, iż w ich domu panuje harmonia – żadnych awantur, tylko kwiaty na rabatach i zapach świeżo upieczonego chleba.
Witek i Teresa mieszkali w małym domku pod Krakowem. Dom wyglądał jak z obrazka – latem tonął w różach, zimą miał idealnie odśnieżone ścieżki. Córka już się wydała, a syn Jacek kończył technikum. Witek pracował jako inżynier, Teresa zaś była krawcową w lokalnej fabryce. Sąsiedzi – Rita i Andrzej – znali ich od lat, razem świętowali imieniny i pomagali sobie nawzajem.
Ale Witek miał jeden dziwny nawyk – uwielbiał chować pieniądze w różnych miejscach. Pod deską w altance, w skrzynce na narzędzia, a choćby pod doniczką z pelargoniami. Nie dlatego, iż nie ufał żonie – po prostu tak miał. Potem tylko zapominał, gdzie je schował, i zaczynała się paniczna gonitwa.
Teresa wiedziała o tym. Kiedyś się denerwowała, ale z czasem machnęła ręką – czego się nie da zmienić, trzeba zaakceptować. Nigdy nie ruszała jego pieniędzy, choćby jeżeli przypadkiem na nie natrafiła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją cierpliwości.
Tego ranka Rita znów widziała, jak Witek biega po ogródku i przeszukuje każdy kąt.
— Znowu skrytkę zgubiłeś, głuptasie? – zaśmiała się.
Ale nie minęło pół godziny, gdy Teresa wpadła do jej domu z zaczerwienionymi oczami. Rita posadziła ją przy stole, nalała herbaty i podała ciastka.
— Wyobraź sobie – wydukała między łzami Teresa – oskarżył mnie, iż ukradłam jego pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś, wzięłaś i teraz milczysz!” To ten sam człowiek, który zawsze mówił, iż jestem dla niego świętością! A teraz nazywa mnie złodziejką? Nigdy nie wzięłam ani złotówki z jego dziwnych schowków!
Rita oniemiała. Po Witku tego się nie spodziewała. Teresa była cichą, oddaną kobietą – znieważyć ją to jak splunąć na ołtarz.
— Tereniu, nie przejmuj się. On się opamięta, znajdzie swoje grosze i będzie błagał o przebaczenie.
— A ja nie chcę! Za tydzień mam urlop – jadę do mamy na wieś. I nie wracam! Niech sobie żyje ze swoimi schowanymi pieniędzmi!
Tymczasem Witek błąkał się po osiedlu, szukając nie tylko gotówki, ale i żony. Wpadł do sklepu, gdzie pracowała Danuta, przyjaciółka Teresy.
— Danusiu, Teresa tu była?
— Nie, nie widziałam. Co, zgubiłeś żonę? Wróci. Ona nie z tych, co uciekają.
W drodze do domu Witek natknął się na syna. Jacek szedł z Justyną – swoją dziewczyną – niosąc przepiękny bukiet czerwonych róż.
— Justyna, urodziny? – spytał Witek, przypominając sobie, iż syn prosił go niedawno o pieniądze na prezent.
— Tak, dziewiętnaście! Wieczorem idziemy z przyjaciółmi na pizzę! – odparła uradowana dziewczyna.
Witek się uśmiechnął, ale w środku coś go zabolało. Przecież nie dał Jackowi ani grosza. Skąd wziął na taki prezent?
Zadzwonił do syna:
— Jacku, skąd wziąłeś pieniądze na kwiaty?
— Tato, wczoraj znalazłem na tarasie – pod skrzynką. Szukałem plecaka, a tam koperta. Zrozumiałem, iż to twoja skrytka. Chciałem ci powiedzieć…
Witek zamilkł. Wstyd i ulga ścisnęły mu gardło.
— Dobrze, synu… Tylko nie zawiedź Justyny.
Teraz najważniejsze było znaleźć Teresę i przeprosić.
Zajrzał do sąsiadów. Andrzej naprawiał furtkę i tylko się zaśmiał, widząc Witka.
— No, narozrabiałeś, chłopie. Teresa u Rity, uspokaja się. Mówić żonie, iż jest złodziejką? Masz szczęście, iż jeszcze walizek nie spakowała.
— Wiem… – mruknął Witek. — Idę się kajać. A ta skrytka… Jackowi poszła na kwiaty dla dziewczyny.
— No, chłopak ma gust! – zawołała z ganku Rita. – A ty lepiej wymyśl coś, czym Teresę przekonasz!
Witek wpadł do domu, pozbierał wszystkie swoje „tajne” koperty, wskoczył do samochodu i pojechał. Wrócił po godzinie z małą czarną torebką.
Podszedł do Teresy:
— Przepraszam, głupi jestem. Nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wracaj, proszę.
Teresa spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej gniew już topniał.
— Nie wrócę… – powiedziała, ale już bez łez.
— Przyniosłem ci coś. Pamiętasz, jak w jubilerze patrzyłaś na tę wisiorkową bransoletkę? Zauważyłem.
Podał jej pudełeczko. Teresa drżącymi rękami otworzyła je – w środku lśniła złota bransoletka z zawieszką w kształcie jej znaku zodiaku.
— Och, Witek… – szepnęła i mimo woli wsunęła ją na nadgarstek.
— No i po sprawie! – klasnęła w dłonie Rita. – Za takie rzeczy można wybaczyć każdą zgubioną skrytkę!
Śmiali się długo, a Rita choćby nakryła stół w ogrodzie. Ta historia jeszcze długo była opowiadana na wszystkich sąsiedzkich spotkaniach.
A Witek? Od tamtej pory nie chowa już pieniędzy. Boi się, iż znów zostanie bez Teresy. A bez niej – dom traci sens.