Każda kobieta ma swoje marzenia i oczekiwania wobec życia, miłości i związku. Często jednak te wyobrażenia, zbudowane na podstawie społecznych norm, własnych ambicji czy presji otoczenia, mogą stać się pułapką. Czy można znaleźć szczęście, gdy zdecydujemy się na kompromis z własnymi oczekiwaniami? Czy obniżenie standardów zawsze prowadzi do spokoju i stabilności? Historia Ireny, kobiety silnej, niezależnej i ambitnej, pokazuje, iż czasami to, co wydaje się dobrym wyborem, może okazać się lekcją o własnych pragnieniach i granicach.
- Masz już prawie czterdzieści lat! Czas obniżyć wymagania! Bo zostaniesz sama! – natrętnie szeptał wewnętrzny głos Ireny. Od półtora roku w jej życiu nie było żadnego mężczyzny – większość czasu pochłaniała praca i nauka, resztę zaś – czas spędzany z nastoletnią córką i dbanie o siebie. Irena nie znosiła bezczynności i zawsze miała coś do zrobienia.
Zrozumiała to jeszcze w szkole, którą ukończyła z wyróżnieniem. Potem na studiach, gdzie z powodzeniem łączyła naukę, pisanie prac na zamówienie i działalność artystyczną. A później, gdy jej małżeńska łódź rozbiła się o codzienność, Irena musiała sama zarabiać na siebie i córkę (z byłego męża kilka było pożytku, ale przynajmniej nie przeszkadzał). Brzmiało to groźnie, ale nie dla niej. Irena zawsze była z tych kobiet, które potrafią „utrzymać się w siodle”.
Aktywna, doskonale rozumiejąca zasady promocji w mediach społecznościowych, świetnie „wpisała się w swoje czasy”. Radziła sobie z finansami – miała dwupokojowe mieszkanie, spokojnie opłacała rachunki, regularnie wyjeżdżała na wakacje, wystarczało jej na zakupy, basen i wizyty u fryzjera. Dla rozrywki występowała czasem z wierszami w ulubionym klubie poetyckim i marzyła, iż kiedyś znajdzie czas, aby wreszcie zrobić szpagat. Miała też grono wiernych przyjaciółek. Na jednej z ich imprez poznała Adama.
- Dobry, spokojny facet, trzeba brać! – pomyślała, przyglądając się kawalerowi podczas rozmowy. Adam idealnie pasował do teorii o obniżeniu poprzeczki – 35 lat, stabilna praca, nieżonaty, choćby nie miał długów.
Nie było chemii, to prawda, ale dlaczego nie spróbować? Psychologowie mówią przecież, iż miłość można wyhodować z ziarna sympatii. Wybuchy namiętności najlepiej zostawić młodym – myślała Irena. Czas nie czeka, a emerytura coraz bliżej…
Rozmowa powoli przerodziła się we flirt, flirt w nocne spacery. Irena i Adam wymienili się numerami telefonów i umówili się na kolejne spotkanie – już bez znajomych. Wciąż brakowało iskier, ale Irena konsekwentnie zmierzała do celu, zdobywając solidnego „średniaka” bez nałogów – na przyszłość, na samotną starość. Adam nie miał nic przeciwko. Dwie samotności wyraźnie zbliżały się do siebie.
- Co robimy w weekend? – pytała Irena swojego nowego partnera.
- Posiedzimy u mnie, wypijemy herbatę – odpowiadał Adam.
Para regularnie siedziała na starym kanapie Adama, przykryci zmechaconym kocem. Oglądali stare filmy, pili herbatę o zapachu mydła i jedli bezsmakowe pierniki.
- Może pójdziemy na dwór ulepić bałwana? – proponowała Irena z nadzieją. Adam kurczył się pod kocem, jakby bał się wychylić.
- A może do teatru? Albo do mojego klubu? Posłuchamy wierszy, będzie wesoło! – próbowała przekonać go Irena.
- Czy nie jest ci dobrze ze mną? – pytał obrażonym tonem Adam. I Irena, westchnąwszy, zgadzała się. Trzeba obniżyć wymagania, jeżeli chce się poważnego związku, małżeństwa i wszystkiego, co się z tym wiąże…
Wszystko wydawało się być w porządku, a choćby idealnie. Adam nie oglądał się za innymi, wspominał choćby o ślubie. Związek był poważny, „korona” została zdjęta. Ale Irena nagle uświadomiła sobie, iż w tym wszystkim brakowało życia, radości.
Irytowało ją dosłownie wszystko. Stary koc, herbata o zapachu mydła, bezczynność Adama, jego apatyczny styl życia. choćby jego wiadomości wydawały się nijakie.
- Wiesz, musimy się rozstać – powiedziała pewnego dnia. Adam coś mruknął spod koca, próbował zaproponować lepienie bałwana, ale było już za późno…
Irena szła ulicą, samotna, ale szczęśliwa. Jej obcasy zostawiały na śniegu ślady jak wykrzykniki. Patrzyła z ciekawością w oczy przechodzących mężczyzn i przestała bać się, iż któryś z nich może okazać się „nieodpowiedni”. Wydawało się, iż wreszcie zrozumiała, co oznacza „prostota”. To znaczy przyjmowanie mężczyzn, swoich uczuć do nich i własnych potrzeb takimi, jakie są, bez narzucania sobie sztucznych norm i oczekiwań. I iż życie naprawdę zaczyna się wtedy, gdy przestajesz zmuszać się do tego, czego nie chcesz, choćby jeżeli ktoś mówi, iż tak trzeba.