Dzisiaj znów siedzę w tym domu spokojnej starości, druty w dłoniach, a myśli gdzieś daleko. Wspomnienia wracają jak fale, a ja przeżywam je na nowo. Ta historia to opowieść o mnie, o Annie, i o mojej córeczce Jagódce, o tym, jak życie nauczyło nas, czym jest prawdziwe szczęście.
Było to dawno, gdy jeszcze wierzyłam, iż miłość to wieczna uczta. Poznałam Wojtka wysoki, oczy jak błękit nieba, słowa słodkie jak miód. Zakochałam się po uszy, myślałam, iż razem zawrócimy ziemię. Pobraliśmy się, a niedługo zaszłam w ciążę. Wojtek aż promieniał: Będzie syn, Aniu! Mój następca!. Kupił szampana, snuł plany, jak to syn podbije świat. Śmiałam się, głaskałam brzuch, wyobrażałam sobie, jak we trójkę spacerujemy po parku, jak prawdziwa rodzina.
Ale urodziła się dziewczynka. Malutka, delikatna jak piórko, z oczami jak wiosenne niebo. Nazwałam ją Jagódką bo była jak promyk słońca w moim życiu. A Wojtek nie przyszedł. Ani do szpitala, ani po nas. Zamilkł, jakby go nigdy nie było. Jego matka, pani Janina, jeszcze dołożyła swoje: Dziewczynka? Oddajcie ją, po co wam?. Słuchałam, a łzy same płynęły. Jak można? To przecież moja krew, moje serce!
Wróciłam ze szpitala sama. Jagódkę przytuliłam mocno, torbę na ramię i w nieznane. Nie mogłam żyć z Wojtkiem, a rodzice byli daleko. Zamieszkaliśmy u babci Hani, w starej kamienicy. Pokój był ciasny, ściany cienkie, ale ciepłe. Babcia Hania, choć czasem burczała, miała serce na dłoni. Dolewała herbaty, gotowała zupę, kołysała Jagódkę, gdy biegłam do pracy. Nie martw się, Aniu mówiła. Bóg widzi twoje łzy, da wam szczęście. Wierzyłam, bo inaczej bym nie przetrwała.
Żyliśmy biednie, ach, jak biednie. W dzień sprzedawałam gazety w kiosku, w nocy myłam biura podłogi, okna, biurka. Dłonie pękały, plecy bolały, nóg nie czułam. Ale gdy Jagódka się uśmiechała, gdy jej rączki wyciągały się do mnie, wszystko znikało. Była moją radością, moim sensem. O Wojtka nie pytała była mała, ale czuła, iż to boli. Starałam się nie płakać przy niej, choć poduszka była mokra od łez.
Minęło pięć lat. Jagódka chodziła już do przedszkola, warkoczyki jej plotłam, a sama myślałam: jak to się stało, iż człowiek, który przysięgał miłość, nas zostawił? Ale życie nie czekało trzeba było jeść, ubierać dziecko, płacić rachunki. Babcia Hania pomagała, jak mogła, a ja będę jej wdzięczna do końca życia. Mówiła: Aniu, rodzina to nie ta, z którą dzielisz krew, ale ta, która poda rękę w biedzie. Miała rację.
Pewnego dnia wracałam z pracy, zmęczona jak pies, aż widzę przed kamienicą czarny mercedes, lśniący jak w filmie. A obok Wojtek. Postarzał się trochę, ale taki sam złoty pierścionek, koszula od krawca, włosy w modnym stylu. I chłopczyk przy nim, czteroletni, jak dwie krople wody podobny. Zobaczył mnie i zbladł jak ściana. Jagódka, odważna, ciągnie mnie za rękę: Mamo, kto to?.
Wojtek wbił w nią wzrok, oniemiał. Bo to jego córka, ta sama, od której uciekł. A tu drzwi mercedesa się otwierają, i wyskakuje jego nowa w futrze z leopardem, z ustami jak u kaczki, i głosem jak na targowisku. Wojtek, kim są ci żebracy? wrzeszczy. Chłopczyk ją poparł: Tato, jedźmy, oni śmierdzą!.
W piersi mi się ścięło, ale podniosłam głowę. Wzięłam Jagódkę za rękę i poszłyśmy. Powoli, z godnością. Bo my nie jesteśmy żebrakami, my jesteśmy rodziną. Wojtek pobiegł za róg, pewnie chciał coś powiedzieć, ale się nie odważył. I dobrze. Bo co mógł? Przeprosić? Za późno, bracie, za późno. Drzwi, które raz się zamkną, nie zawsze się otwierają.
W domu pachniał barszcz babcia Hania zostawiła. Jagódka jadła kolację, a ja gładziłam jej warkoczyk. Spytała: Mamo, kim był ten pan?. A ja tylko powiedziałam: Ktoś z przeszłości, córeczko. Lepiej nam bez niego. Skinęła, bo w jej pięciu latach było więcej mądrości niż w całym życiu Wojtka.
A o nim słyszałam później od sąsiadów. Mówili, iż siedział w barze, pił whisky, patrzył w sufit. Może zrozumiał, iż prawdziwe szczęście zamienił na złoto i mercedesy. Ale czasu nie cofniesz. Jego nowa niedługo z nim została znalazła bogatszego. A ten chłopczyk, jego syn, rósł bez ojca, bo Wojtek nie był do dzieci wolał karty i wódkę.
Jagódka wyrosła na piękną kobietę. Dobrze się uczyła, poszła na studia, teraz pracuje, pomaga mi. O Wojtku nie rozmawiamy nie ma o czym. A ja, choć w domu spokojnej starości, nie smucę się. Bo wiem: Jagódka i ja przetrwałyśmy. Nie dlatego, iż jesteśmy silne, ale dlatego, iż się kochałyśmy. A babcia Hania, niech spoczywa w pokoju, zawsze była z nami w każdej misce barszczu, w każdym dobrym słowie.
Tak więc, moi drodzy. Pamiętajcie: szczęście nie leży w pieniądzach ani w błyszczących samochodach. Szczęście to być kochanym. choćby jeżeli cicho, choćby jeżeli w ciasnym pokoiku, gdzie pachnie barszczem i dziecięcym snem. I gdy wybieracie, z kim dzielić życie, patrzcie w serce, a nie na złote pierścionki. Bo serce nie zdradzi, a złoto to tylko zimny metal.