Jak dobro ze złem tańcuje. Felieton Joanny Heidtman

nno.pl 9 miesięcy temu

Pytania o dobro w człowieku są tak stare jak myśl człowieka, której przedmiotem był on sam.

Kolejne epoki kształtowały odpowiedź na to pytanie przede wszystkim poprzez systemy religijne. Wielkie religie mają na ten temat różne zdania, ale w każdej z nich istnieje rodzaj aksjomatu, który właśnie to określa: człowiek jest zły, ale ratuje go łaska i Bóg, człowiek jest dobry, ale o tym nie wie, dopóki zasłona w postaci iluzji rzeczywistości mu to przysłania. Manicheistyczny obraz świata i człowieka – zawarty zresztą systemach religijnych bliskich naszej kulturze – przedstawia duchowe wnętrze człowieka jako pole bitwy między siłami dobra i zła. Etyka, filozofia, religie – wydaje się, iż właśnie te dziedziny przede wszystkim szukały odpowiedzi na pytanie „Czy człowiek jest dobry?”.

Pewnym przełomem był model przedstawiony przez Freuda, który ukazał człowieka jako pole walki między popędami (id) a normami (superego), której zwycięzcą ma jednak być ego, urealniona część nas, która nie kieruje się ani impulsem (który w wielu religiach i kulturach jest właśnie tą ciemną, złą naturą człowieka), ani jedynie prostym, narzuconym z zewnątrz systemem nakazów i zakazów. Reaguje adekwatnie do sytuacji, roli, relacji, unikając ciągłej wewnętrznej walki przeciwstawnych sił. Kategoria dobra i zła w tym świetle nieco blednie na rzecz tego, co wyważone, adekwatne, adekwatne.

Psychologia społeczna zajmuje się wpływem sytuacji społecznych na emocje, procesy poznawcze i zachowania człowieka. Kiedy w kontrowersyjnym zresztą eksperymencie w sytuacji uwięzienia „normalni” studenci stawali się okrutnymi prześladowcami swoich kolegów, a uczestnicy badania prowadzonego przez Stanleya Milgrama pod wpływem autorytetu byli gotowi torturować innych, Philip Zimbardo opisał spektakularnie przez niego nazwany „efekt Lucyfera”. Najprościej mówiąc, dotyczy on wpływu sytuacji na zachowania człowieka. Środowisko zdolne jest zrobić potwora z człowieka, którego normalnie określilibyśmy jako „dobrego” – słowem, przemienić anioła w diabła.

A więc natura czy kultura? No cóż, na domiar nomen omen złego, debata o dobru w człowieku przywołuje nieuchronnie inne podstawowe i przez wieki aktualne pytanie. Oczywiście i tym razem mamy ponownie naprzemiennie optymistyczne i pesymistyczne wersje „szlachetnego dzikusa” (czyli człowieka, który z natury dobry, dopiero zostaje zepsuty” przez cywilizację) z wersjami negatywnymi i „walką wszystkich ze wszystkimi” (Tomasza Hobbesa). Współcześnie biologia, a adekwatnie prymatologia (nauka o naczelnych) weryfikuje pesymistyczny pogląd Hobbesa.

Frans de Wall, prymatolog i etolog, autor książki „Małpy i filozofowie”, pisze tak: „Zbyt wielu ekonomistów i polityków modeluje społeczeństwo ludzkie jako wieczną walkę, jaka ich zdaniem występuje w przyrodzie, a która jest tak naprawdę czczym wymysłem”. Co więc wiemy osobie, obserwując naszych krewnych z pobliskich linii ewolucji? Że nasza zdolność do identyfikowania się z innymi (nazwijmy to szeroko empatią) jest wrodzona: „Biologia jest dla nas największym źródłem nadziei. O dreszcze przyprawia mnie myśl, iż nasze społeczeństwa miałyby w poszukiwaniu wartości humanitarnych być uzależnione od kaprysów polityki, kultury czy religii. Ideologie przychodzą i odchodzą, ale natura ludzka trzyma się twardo”. No właśnie, ideologie przychodzą. A my jesteśmy na nie podatni i w naszych ocenach łatwo postrzegamy „swoich” jako „dobrych”, a obcych i innych jako „złych”.

Nie tylko podwójne standardy, ale także podwójny język pozwala nam opisywać te same zachowania w sposób, który porządkuje rzeczywistość na dobrych własnych i niedobrych lub zagrażających obcych. „Nasi” są asertywni, „obcy” rozpychający się łokciami, nasi są patriotami, obcy to grupa nacjonalistów, nasi
są oddani, a obcy fanatyczni, my jesteśmy ostrożni, a „oni” tchórzliwi. Dlatego też jesteśmy zdolni racjonalizować zło, które wyrządzamy innym, obcym. Mimo iż chciałoby się wierzyć słowom Stevena Pinkera, iż „być może spadek przemocy zawdzięczamy takim bardziej pragmatycznym czynnikom, jak roztropność, rozsądek, poczucie sprawiedliwości, samokontrola, normy i tabu, a także koncepcje praw człowieka”, to jednak w świetle tego, iż raczej jesteśmy istotami racjonalizującymi niż racjonalnymi, bardziej przekonują mnie słowa Stanisława Lema: „Staliśmy się ludobójcami podług maksymy pewnego włoskiego heretyka: „Od nadmiaru cnoty zwyciężają siły piekła”. („Fiasko”).

Idź do oryginalnego materiału