Nigdy bym nie pomyślała, iż córka mojego męża z pierwszego małżeństwa stanie mi się tak bliska.
Gdy pierwszy raz usłyszałam o ich rozwodzie, pomyślałam — no cóż, typowa historia, charakterami się nie zeszli. Ale im więcej dowiadywałam się o przeszłości Piotra, tym bardziej dziwiłam się, jak to wszystko wytrzymał. Jego pierwsza żona, Krystyna, kompletnie nie radziła sobie z domem. Nie gotowała, nie sprzątała, nie interesowała się niczym poza telefonem i paznokciami. Ratowały ich tylko pierogi ze sklepu i rzadkie zamówienia z knajpy. W końcu Piotr się poddał i sam zaczął gotować po pracy. A potem do ich mieszkania wprowadziła się teściowa — i to był koniec. Rodzina rozpadła się na dobre.
Poznaliśmy się z Piotrem, gdy już od roku mieszkał sam, a jego mała Hania skończyła sześć lat. Był wtedy pełen obaw — jak to między nami wyjdzie? A ja już wtedy wiedziałam — jeżeli chcemy być razem, muszę zaakceptować jego przeszłość i jego córkę. Na początku tylko wspólnie wybieraliśmy dla niej prezenty, rozmawialiśmy o niej. Poznałyśmy się dopiero po naszym ślubie, ale zakochałam się w tej dziewczynce od pierwszej chwili. Wesoła, roześmiana, z jasnymi oczami — od razu wpełzła mi do serca.
Jej pierwsze urodziny świętowaliśmy już we troje. Potem były wakacje, spacery, parki, wspólne seanse filmowe… Hania zaczęła spędzać z nami niemal cały wolny czas. Jej mama nie protestowała — dużo pracowała, była zmęczona, a babcia dziewczynki coraz częściej przejmowała w ich domu głos decydujący. I myślałam — może choćby lepiej. Z Piotrem zaczęliśmy planować przyszłość, mając na uwadze, iż Hania jest już częścią naszej rodziny.
Ale po kilku miesiącach tę sielankę przerwała rzeczywistość. Zauważyłam, iż Hania zupełnie nie zna się na obowiązkach domowych. Ani talerza po sobie nie zmyje, ani sobie kanapki nie zrobi. choćby nie wiedziała, jak włączyć czajnik. Cierpliwie to znosiłam. Nie chciałam psuć relacji. Piotr, widząc moje zmęczenie, sam gotował, sam nakrywał do stołu. Ale wiedziałam — tak dalej być nie może. Nie wychowamy przecież dorosłego człowieka, jeżeli wszystko będziemy robić za nią.
Pewnego dnia pękłam. Po obiedzie poprosiłam Hanię, żeby umyła swój talerz. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakbym kazała jej wejść na Rysy. Powiedziałam jej wtedy wszystko. Ostro, bez ogródek. Po paru godzinach zrozumiałam, iż przesadziłam. Porozmawiałyśmy szczerze, przeprosiłam. I wtedy coś między nami się zmieniło. Hania pierwszy raz spojrzała na mnie nie jak na obcą ciocię, ale jak na kogoś, kto naprawdę się o nią troszczy.
Minęło trochę czasu, aż wydarzyło się coś, co stało się dla nas punktem zwrotnym. Wyszłam załatwić sprawy, Piotr był w pracy, Hania została sama i postanowiła nas zaskoczyć — upiec kurczaka. Pełnego nie było, więc wzięła piersi z indyka. Wsypała do nich całą sól, jaką znalazła w domu. Gdy wróciłam, kuchnia wyglądała jak pobojowisko, a „danie” było surowe i niejadalne. Wpadłam w złość. Nakrzyczałam, kazałam iść po sól. Wróciła… z dziesięciokilogramowym workiem. Stała przede mną, ta mała dziewczynka, dźwigając ciężki worek, a ja rozpłakałam się. Wtedy zrozumiałam — ona się stara. Dla nas. By być częścią naszej rodziny.
Od tamtej pory wzięłam Hanię pod swoje skrzydła. Razem zaczęłyśmy uczyć się gotować. Pierwsze próby były niezdarne, ale teraz potrafi sama przygotować obiad. U siebie w domu dzieli kuchnię z babcią. Gotuje, sprząta, pomaga.
Niedawno nasz syn z Piotrem skończył roczek. I to właśnie Hania upiekła dla niego ciasteczka z jego imieniem. Podeszła nieśmiało, podała mi pudełko, a ja poczułam łzy w oczach. Nie ze wzruszenia — z dumy. Ze świadomości, iż to wszystko miało sens. Ta dziewczynka to nie tylko córka mojego męża z poprzedniego związku. Ona stała się moja. Bliska. Prawdziwa część naszej nowej rodziny.
Wiem, iż na świecie jest wiele historii, w których macocha i pasierbica nie potrafią się dogadać. Ale ja jestem szczęśliwa, iż nasza historia jest inna. Tak, były błędy, były łzy. Ale teraz mamy zaufanie, szacunek i miłość. A czy potrzeba czegoś więcej, by stworzyć prawdziwą rodzinę?