„Jak bardzo się zmienił. Gdyby był trochę bogatszy i pracował w prestiżowej firmie, pewnie bym się w nim zakochała” – myślała.

twojacena.pl 3 dni temu

„Jaki przystojny z niego zrobił się człowiek. Gdyby tylko był trochę bogatszy i pracował w prestiżowej firmie, pewnie bym się w nim zakochała” — pomyślała Kinga.

— No więc, Krzysiek, zostajesz za mnie. Jak będą problemy, dzwoń. Nie lecę na Księżyc, będę dostępny — powiedział Witold, podając rękę zastępcy i przyjacielowi.

— Nie martw się, ogarniemy. A tak w ogóle, nie mówiłeś, gdzie jedziesz na urlop. Na Malediwy czy do Turcji? — Krzysiek uścisnął dłoń.

— Nie mówiłem? Do mamy. Trzeba dach naprawić, ogrodzenie poprawić. Za życia tata pilnował domu, a jak odszedł, to wszystko się sypie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z wędką nad rzeką.

— Ja nigdy choćby nie byłem na rybach. Prawdziwy mieszczuch. Trochę ci zazdroszczę — westchnął Krzysiek. — Jak wrócisz, opowiesz! — krzyknął za odchodzącym Witoldem.

Ciesząc się, iż już jutro rano będzie daleko od hałaśliwego i zakurzonego miasta, przytuli mamę i odetchnie czystym powietrzem dzieciństwa, Witold jechał do domu z uśmiechem.

Dorastał w małej wiosce. Mama była nauczycielką, tata pracował na budowie. Witek często pomagał ojcu, umiał robić wszystko. Tata marzył, iż syn pójdzie w jego ślady. Ale chłopaka fascynowały maszyny, komputery, nowe technologie. Uczył się łatwo. Gdy skończył szkołę, oznajmił, iż w wiosce nie ma przyszłości, chce jechać do Warszawy i osiągnąć więcej niż zostanie zwykłym budowlańcem.

— Jak to nie ma przyszłości? Wieś się rozwija, budowlani zawsze będą potrzebni. Bez chleba nie zostaniesz. Chcesz, postawimy ci nowy dom? Ożenisz się, dzieci będą miały gdzie biegać — przekonywał ojciec.

— Za wcześnie na żonę. Najpierw muszę stanąć na nogi — machnął ręką Witold.

Ojciec się irytował, kłócił, a mama cierpliwie go uspokajała i wspierała syna.

— Nie podcinaj mu skrzydeł. Niech spróbuje. Jest mądry, jeszcze będziemy z niego dumni — przekonywała męża.

Rodzice dali mu trochę pieniędzy na start i wypuścili w świat. Witold studiował i dorabiał na budowie. Z czasem osiągnął wszystko, o czym marzył.

W szkole kochał się w Kindze, śmieszną zadziorną dziewczynę z zadartym noskiem. Nie była orłem w nauce, marzyła o fryzjerce i własnym salonie. Każde z nich miało inne plany. Rozjechali się, licząc, iż kiedyś się spotkają.

Gdy Witold przyjeżdżał na święta czy urlop, okazywało się, iż Kinga już wyjechała.

Mógł pójść do jej mamy po numer telefonu, ale tego nie zrobił. Miłość przeszkadza w spełnianiu marzeń. Gdyby się pobrali, dzieci, kredyty — zarabianie na chleb zamiast realizacji celu. Nie, najpierw musi osiągnąć sukces: firmę, auto, dom, a dopiero potem…

— Uważaj, czas ucieka. Kinga może na ciebie nie czekać — mawiał ojciec.

— Nie szkodzi, inne dziewczyny też istnieją — odpowiadał Witold.
Ale żadna inna go nie interesowała.

Teraz miał wszystko. Piękny dom w dobrej dzielnicy, drogie auto, firmę przynoszącą zysk. Mógł myśleć o żonie. Kobiety się pojawiały, ale chciały domu, mercedesa, pieniędzy. A on pragnął, by kochały go dla niego samego.

Przyjeżdżając do rodziców, potajemnie liczył, iż spotka Kingę. Opowiadał im o sobie oszczędnie. Żyli skromnie, bez luksusów, uczciwie pracując. Tego samego oczekiwali od syna. Gdy zaczynał mówić o sukcesach, ojciec marszczył brwi, a mama mrugała przestraszona. Jak można uczciwie zarobić na mieszkanie w Warszawie?

— Łamiesz prawo? Czy tego cię uczyliśmy? Lepiej pracuj na budowie, niż żebyśmy się za ciebie wstydzili — burczał ojciec.

Dlatego Witold jeździł do nich starym polonezem albo pociągiem. Mówił, iż jest inżynierem. Tata kiwał głową z dumą.

Tym razem też nie zmienił zwyczajów, choć ojciec odszedł trzy lata temu. Zostawił mercedesa w garażu, kupił bilet i ubrał się skromnie.

Dostał dolną półkę, ale oddał ją starszej kobiecie, która dziękowała mu przez całą podróż.

Leżąc na górnej półce, patrzył przez okno. Mijał lasy, pola, rzeki. Wspominał, jak lata temu jechał pierwszy raz do Warszawy. Pod kołami pociągu myśli płyną lekko.

Wioska wydała mu się malutka i magicznie piękna. Powietrze świeże, drzewa soczyście zielone — nie to co miejskie, przykurzone krzaczki. W ogródkach kwitły kwiaty, ciesząc oczy.

Wszedł do rodzinnego domu. Mama, zobaczywszy go, załamała ręce, w oczach błysnęły łzy.

— Synku, co za radość! A ja nie spodziewałam się ciebie. Na długo? — spojrzała uważnie.

— Dopóki mnie nie wyrzucisz — przytulił ją.

Mama piekła ciasta, chcąc go jak najlepiej nakarmić. Jadł, a potem łatał dach, stawiał płot, malował okiennice.

— Odpocznij, synku. Przyjechałeś na urlop, a całe dnie pracujesz — martwiła się.

— Już skończyłem. A ty gdzie idziesz? — spytał, widząc odświętną sukienkę i dużą torbę.

— Do sklepu muszę — odparła.

— Ja pojadę rowerem. Co kupić? — zaproponował.

Mama podała listę.
— Tak pójdziesz? — załamała ręce.

— A co? — Uważał, iż dla wioski ubrany jest przyzwoicie: znoszone dżinsy, koszula z podwiniętymi rękawami, odsłaniająca mocne, opalone ramiona. Buty… Buty były markowe, drogie. Cóż, lubił wygodne i kosztowne obuwie. Wątpliwe, by ktoś w wiosce znał ich cenę.

Ruszył rowerem do sklepu. Kobiety nie poznawały go, przyglądały się, dopytywały, skąd jest. Dziwiły się, gdy się przedstawił. Witold odpowiadał krótko.

Wychodząc, zobaczył obok roweru czerwoną audi. Jego pojazd wyglądał przy niej jak relikt z epoki kamienia. Gwizdnął, widząc przebitą oponę.

— Może pan pomoże zmienić koło zamiast gwizdać? — usłyszał za plecami dźwięczny głos.

Przeszedł go dreszcz. Człowiek może się zmienTego wieczoru, gdy Witold patrzył w gwiazdy przez okno swojego warszawskiego apartamentu, zrozumiał, iż największym błędem nie były ani kłamstwa, ani udawanie, ale strach przed szczerością – i postanowił, iż następnym razem, gdy spotka Kingę, powie jej wszystko, od słowa do słowa.

Idź do oryginalnego materiału