„Ależ ty mnie wkurzasz!” – chciałam wrzasnąć na siostę męża. Powstrzymałam się. A ona, jak w odpowiedzi, znów stanęła w progu z walizką, gotowa na kolejny weekend…
Nazywam się Agnieszka, mam trzydzieści dziewięć lat. Odczterechnastu lat jestem żoną Krzysztofa. Mamy dobrą, stabilną rodzinę, rośnie nam syn, wydawałoby się – wszystko gra. Ale jest jedno „ale”, które od lat zatruwa mi życie. To jego siostra – Danuta.
Danuta jest od Krzysztofa starsza o siedem lat. Nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Mieszka sama w domu napromieniowym i… adekwatnie mieszka też u nas. To nie przesada. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak duch – cicho, natrętnie, codziennie. Czasem mam wrażenie, iż klucze do naszej klucie wyrastają jej prosto z torebki.
Na początku starałam się być uprzejma, choćby miła. W końcu to siostra męża, rodzina. Myślałam – przyjdzie, pogada, herbatę wypije i pójdzie. Ale przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I wtedy, gdy zapraszaliśmy gości. choćby gdy byłam chora – ona przychodziła.
Danuta nie zna umiaru. Zawsze musi coś skłomnetować: jak gotuję, jak wychowuję syna, jak się ubieram. Raz jestem za cicha, raz śmieję się za głośno, ciasto za suche, mieszkanie „nieidealnie posprzątane”. A najgorsze – ona nie prosi, ona rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie lubię awantur. Bo Krzysztof mówi: „Agnieszko, no wytrzymaj, ona jest sama, poza nami – nie ma nikogo”.
Więc wytrzymywałam. Ale cierpliwość nie jest z gumy.
Danuta pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca z pracy wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wracam – a ona już siedzi na kanapie, telewizor warczy, kot schował się pod łóżko. Synek w telefonie. A ona – jakby tu rządziła. Zupa czeka. Albo częściej – ja muszę czekać, aż ona zwolni łazienkę. Je z nami kolację, potem godzinami habzy o swoich „przygodach” w urzędzie skarbowym, których nikt nie słucha. A potem wychodzi. Czasem zostaje na noc, bo „boi się sama podczas burzy” albo „w jej domu kiepsko grzeją”.
Gdy planujemy wyjazd – Danuta jedzie z nami. I nieważne, iż marzyłam o weekendzie we dwoje. Nieważne, iż Krzysztof obiecał zawieźć mnie nad morze na urodzenie. Danuta była tam. W naszym pokoju. Spała na drugim łóżku. I to wszystko – na koszt Krzysztofa. A przecież zarabia nieźle, oszczędza, jak sama mówi, „na czarną godzinę”. Widocznie uznała, iż ta czarna godzina – to ja.
A matka Krzysztofa uważa, iż jestem niewdzięcznica. Mówi, iż Danuta nie jest obca, tylko samotna i potrzebuje nas. Rozumiem, iż nie ma ani męża, ani dzieci. Ale dlaczego ja mamę płacić za to swoim komfortem?
Raz powiedziałam Krzysztofowi otwarcie:
– Mam dość. Ona przekracza wszystkie granice. Jest wszędzie. To nie do zniesienia!
On tylko wzruszył ramionami:
– No ale co ja mogę zrobić? To moja siostra…
Oczy osiągnął apogeum. Poszliśmy z żonie do teatru – sami. Wyprosiłam ten wieczór. Umówiłam się z przyjaciółką, żeby posiedziała z synem. Ledzwa, gdy usiedliśmy na swoich miejscach – telefon wyje. Danuta.
– Gdzie jesteście? Dlaczego mnie nie zabraliście? Co, chcecie mnie wymazać? – wrzeszczała do słuchawki.
A dwa dni później – znów przyszła. Z torbą. Z koszulą nocną. Z ulubionym serialem. Oznajmiła: „Mam wolny weekend, pomyślałam, iż spędzęmy go razem”.
Stałam w kuchni, kurczowo śledząc krawędź stołu. Ledwie się nie rozpłakałam. Ale milczałam. A we mnie coś pękło.
Nie wiem, jak powiedzieć Krzysztofowi, iż już nie daję rady. Że potrzebuję domu bez trzeciej osoby. Bez niekończących się rad. Bez awantur. Bez Danuty.
I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni – pewnego dnia będę musiała odejść. Żeby wreszcie odetchnąć pełną piersią. Bo choćby miłość nie wytrzymuje, gdy między żoną a mężem staje kolejne życie. Zbyt głośne. Zbyt natrętne. Zbyt obce…